Rozdział V- Dlaczego nie?
Takie przypomnienie ode mnie,
ponieważ pewnie nie pamiętacie o co tu chodzi. Mama Mariny i jej partner Mark
mieli wypadek, który spowodowała Alfea. Kobieta zabiera nastolatkę do szpitala,
mówi jej, iż tam jest jej mama. Zostawia ją jednak w szpitalu i odjeżdża.
Siedziała na trawie i marszczyła
oczy przed rażącym ją słońcem. Promienie słońca z dumą ,,przepychały się"
przez warstwę atmosfery. Padały na zieloną trawę i olśniewały swym blaskiem.
Westchnęła głęboko. Zadziwiające jak
jedno zdanie może wpłynąć na nasze zachowanie. Jedno zdanie.
Słowa Anny odbijały się jej
cichym echem po głowie. Starła się je wyrzucić i zakopać, ale na próżno. Powracały jak bumerang. Za każdym
razem coraz głośniejsze i mocniejsze.
,,A skutki?" Po raz kolejny
słowa blondynki przeszły dziedzińcem jej zamku.
Rzuciła kamieniem w wodę i
upadła.
- Skutki mogą być potworne. -
powiedziała cicho.- Dlatego muszę jak najszybciej uciekać.
Wstała, wyprostowała się i poszła
przed siebie. Doszła do wniosku, że Annie pomyślnie udało się zasiać w niej
obawę. Zakorzeniła się głęboko w jej umyśle i nie chciała wyjść. Z drugiej
strony lubiła ucieczki. Traktowała to jak specyficzny rodzaj podróży. Dawał on
jeszcze dodatkowy zastrzyk adrenaliny.
- Ale po co się przejmuję?!
Jestem wolna!- uśmiechnęła się. - Nie ucieknę. - dodała cicho.
Szła przez dużą, zieloną polanę.
To miejsce jej coś przypominało, ale nie mogła sobie przypomnieć co.
Zamek był bardzo ładny, otoczony
dużą fosą. Rozejrzała się. W oddali było słychać trąbki i śmiech
dorosłych. Brama była otwarta. Uśmiechnęła się lekko i spojrzała w wodę. Była
małą dziewczynką. Włosy tańczyły w powietrzu i łaskotały jej twarz. Biała
sukienka i białe buciki. Weszła do zamku.
Pusto.
Nic nie było słychać. Żadnych trąbek, żadnego śmiechu. Nie było nikogo.
Biegała po całym dziedzińcu.
Nie ma nikogo.
Załamana usiadła na środku i spuściła wzrok.
Nagle coś usłyszała, nie mogło się jej to zdawać. Na początku delikatny
szmer, jakby ktoś szeptał. Dźwięk narastał, z każdą sekundą coraz bardziej i
natarczywiej.
Wstała i pobiegła. Na środku stała półprzezroczysta postać. Mówiła
bardzo pięknie, jej słowa były muzyką dla uszu. Z każdą sekundą chciało się
coraz więcej i więcej, i więcej. Podeszła do postaci i wyciągnęła do niej swoją
chudą rączkę. Kobieta uśmiechnęła się i zaczęła śpiewać.
- A jeśli ja mam coś przeciwko
to wypada nic nie mówić.
A jeśli przemilczę swe zdanie...
to ucieknie moje cenne minut pięć
lecz lepiej przemilczeć
i patrzeć na wszystko z boku
wpatrując się w niebieskie oczy nieba
bo to pięć minut trwa i trwać będzie
dopóki ja wznoszę swe oczy ku górze
dopóki strumień brzęczy w źródle
o wtedy jest moje pięć minut
zielone pięć minut
gdzie w górę podnoszę oczy zmęczone
i zakładam bujną koronę
z gałęzi i nieba
to moje minut pięć.
Dziewczynka złapała postać za rękę i poszła za nią.
Tu wszystko się zaczęło. Do dziś
tego żałuje. Próbuje wymazać ten dzień z pamięci, ale się nie da. Cały czas
powraca. Teraz może się od tego uwolnić. Nic nie stoi jej na przeszkodzie.
Przecież wykonała zadanie. Prawda?
Było ciemno. Przetarła kilka razy
oczy. Ciemno. Minęło kilka dobrych minut, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do
jasności pomieszczenia. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje. Była skłonna
nawet pomyśleć, iż jest u siebie w domu. Spokojnie leży na łóżku, a mama ogląda
filmy romantyczne. Jednak jej coś nie pasowało. Ten pokój był za duży. Na łóżku
nie było tak wielu poduszek i zapach był
inny.
Gdzie jestem?
To pytanie pojawiło się w jej
głowie. Powoli zwlekła się z łóżka. Zobaczyła drzwi, a za nimi był oświetlony
korytarz. Podeszła do nich i zapaliła
lampy. Nagle ją olśniło.
Szpital.
- Jestem w szpitalu.- powiedziała
cicho i wyszła z sali.
Niepewnie otworzyła drzwi. Bała
się, że ktoś ją zauważy, że kogoś obudzi. Szybko jednak weszła do sali i
zgasiła światło. Musi poczekać do rana. Teraz nic nie zrobi. Walnęła głową w
ścianę i próbowała myśleć logicznie. Najważniejsze to nie dać się panice.
Ale co miała teraz zrobić? Sama,
w miejscu którego nie zna. Po za tym jej orientacja w terenie równa się
zeru! Jej bezradność przerażała ją. Nie
wiedziała co o tym myśleć. Gdzie jest Alfea?! Tysiące pytań bez odpowiedzi.
Gdzie ona jest? Wykręciła numer do kobiety.
- Numer chwilowo niedostępny.-
usłyszała.
Położyła się na łóżku. Wiedziała,
iż jest w kropce. Nie ma stąd dobrego wyjścia.
- Pomyśl racjonalnie - mówiła do
siebie. - Tylko bez paniki- wzięła głęboki oddech. - Ale jak tu nie panikować?
Co zrobić? Bez pieniędzy! Nawet nie wiem gdzie jestem!
Wzięła do ręki telefon. 1:32. O
tej porze nic nie zrobi. Zgasiła światło i nastawiła budzik na 5. Usnęła.
Wyjście ze szpitala nie było
trudne. Kilka chwil i pokrzyku. Lecz później pojawia się pytanie, co zrobić
dalej? W którą stronę iść? W prawo, a może jednak w lewo? Która storna jest
lepsza, fajniejsza? Postanowiła skręcić
w prawo.
-Nigdy się nie cofaj- powiedziała
przestraszona.
Była głodna i wbrew pozorom zmęczona. Zmęczona
fizycznie i psychicznie. Po pierwsze łóżka szpitalne nie należały do
najlepszych, a po za tym te wszystkie wydarzenia.....wykończyły ją. Nie
wiedziała co robić. Po raz pierwszy miała pustkę w głowie. Może rozsądniej byłoby wrócić do domu? Może
to miałoby jakiś sens? Choć odrobinę? Jak taka dobra uczennica jak ona nie wie
co ma zrobić?! To wbrew wszystkiemu! Kopnęła ze złością w ziemię. Było już
jasno. Usiadła na brzegu drogi, około
trzech kilometrów od szpitala. Miała nadzieję, że ktoś jej pomoże. Nie
wiedziała dokładnie na czym ta pomoc miałaby polegać, ale chciała by ktoś jej
pomógł. Kilka samochodów minęło ją
szybko, jednak kolejny zatrzymał się. Wysiadł z niego szatyn. Od razu
uśmiechnęła się na jego widok. Był
wysoki i szczupły, cztery lata starszy od niej.
Na twarzy miał kilkudniowy zarost. Ubrany był w koszulę i garniturowe
spodnie. Przypominał taki klasyczny, książkowy przykład. Zamknął drzwi od
samochodu i podszedł do dziewczyny.
- Witam- uśmiechnął się ciepło i
podał jej rękę.- Jestem Richard.
Wstała i ponownie lekko się uśmiechnęła.
- Marina- powiedziała.
- Jadę w tamtą stronę, może cię
podrzucę- zaproponował i wskazał palcem kierunek drogi.
- A właściwie, czemu nie- podała
mu rękę.
Już nic gorszego nie mogło się
jej stać. I tak nic nie zrobi. Wsiadła do samochodu i zapięła pasy.
- Dokąd idziesz- spytał,
odpalając silnik.
- Szczerze to sama nie wiem-
uśmiechnęła się.
- Taka wolna rządza przygód-
zażartował.
- Można tak powiedzieć. Zaczynają
się wakacje. Trzeba jakoś je spędzić.
- Grunt to mieć jakiś pomysł-
spojrzał na nią.- Gdzie cię wysadzić?
Spojrzała na drogę. Raz się żyje.
Do czego wróci? Do pustego domu? Z normalnego punktu widzenia jest to dziwne.
Jedzie sama z obcym facetem, ale jej to było wszystko jedno. A do tego bardzo
polubiła Richarda. Chciała z nim spędzić jeszcze kilka chwil.
- Gdzie chcesz- rzuciła
obojętnie.
Richard wyglądał na zdziwionego.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Spojrzał na nią mocno zaskoczony, westchnął
i powiedział:
- Kupię ci jakieś ciuchy, bo w
tych wyglądasz strasznie.
- Nie ma sprawy.
Kolejna odpowiedź padła z jej
ust. Chciała się niczym nie przejmować. Kiedyś pewnie zdziwiłoby ją to, iż obcy
mężczyzna chce jej kupić ubranie, ale nie teraz. Była przygotowana na wszystko.
Musiała jakoś odreagować. Spojrzała za szybę i zorientowała się, że wjechali do
miasta.
- Jaki piękny budynek-
powiedziała zachwycona.
- To centrum handlowe-
skomentował....normalnie?
- Idziemy?
Była gotowa otworzyć drzwi i
kupić sobie ładną sukienkę. Już wyobrażała sobie jak przymierza te wszystkie
ubrania i jak z dumą przegląda się w lustrze.
- Mari- chłopak
podszedł do niej.- Może najpierw kawa, a potem zakupy?
Sprawiał wrażenie zakłopotanego.
Nie podobała mu się aż taka bezpośredniość dziewczyny. Lubił osoby pewne
siebie, lecz wszystko w granicach zdrowego rozsądku. To dziwne, ale bał się
jej. Zaczynała go przerażać. Co taka dziewczyna robi sama w mieście, którego
nie zna? Czy to wszystko nie było dziwne?
- Ty tu ustalasz warunki-
zaśmiała się.
Zatrzymał samochód i otworzył jej
drzwi. Skierowali się w stronę kawiarni. Była ona mała, lecz przytulna. W
powietrzu rozchodził się zapach czarnej, zmielonej kawy i cytryny. Zajęli
stolik pod oknem i czekali na gorący napój. Przez chwilę panowała cisza. Nikt
nic nie mówił. Richard obserwował tylko dziewczynę i uśmiechał się. Kiedy
kelnerka przyniosła zamówienie, zanurzył wargi w naparze i spytał.
- Ja wiem, że wychodzę na idiotę,
ale czy nie jesteś taka....no wiesz bezpośrednia?
- Richard- spojrzała mu w oczy.
Zastanawiała się, czy mu
powiedzieć? Powinna. Przecież ją podwiózł, kupił jej kawę i coś do jedzenia....
- Przez jeden dzień zawaliło się
całe moje życie. Nie mogę w spokoju wypić kawy i zjeść rogala? Każdy inaczej reaguje
na stres. Zapewne za kilka dni będę tego żałować, ale...Jeśli chcesz to pójdę-
powiedziała za jednym tchem.
Wstała, wyprostowała swoją żółtą
sukienkę, pocałowała go w policzek i
wyszła z kawiarni. Wiedziała, że dawna ona by tego nie zrobiła, ale... Wszystko
się zmieniło. Potrzebowała sprzymierzeńca i to jak najszybciej. Nie
interesowało ją to, iż go wcale nie zna. Miała już opuścić parking gdy
usłyszała.
- Mari! Zostań. Znam cię bardzo
krótko, ale zostań!
Uśmiechnęła się tylko i poszła
dalej. To wszystko przypominało jej jakąś komedię romantyczną. Wzięła do ręki
telefon i wybrała numer.
- Halo. O Alfea. Musimy pogadać.
Wiem, że trochę
nawaliłam.
Przepraszam.
Przepraszam też za
błędy, bądź powtórzenia i liczę na to, iż ktoś to przeczyta.
Dziękuję Positivamente
Fresa Loco
Pozdrawiam Digital!
Dziękuję 😁 za komentarz. To głównie dzięki Tobie stwierdziłam, że nie usunę bloga.
OdpowiedzUsuńO widzę, że nowe znajomości się zawiązują [nie tylko w opowiadaniu]. Rozdział fajny, Rysiu zawsze dobry - i znowu z tym zarostem wyjechałaś no nie wierzę {las tak bardzo}. To co teraz zauważyłem, to przeciąganie i nadawanie intensywności pewnym chwilom, bądź tylko sekundom, ale to występuję, za co kłaniam się niziutko. Jak ty lubisz, gdy twoje postacie śpią, co chwila ktoś to robiXD - taka moja uwaga :*. Całuję rumianie policzki, które są jak podstawki dla błyszczących, przepełnionych kolorem, szklanych narzędzi, pozwalających nam spojrzeć na świat ~ Bercio poeta :*** Pożdroooooo dla Digi od Berrrrrrrrrrrrrrrcia - hehehe. Buzi i papa
OdpowiedzUsuń