Rozdział VII- Ból
Siedziała w pokoju i patrzyła co
chwila to na siebie to na Annę. Bała się. Nie wiedziała co ma robić. Czy kazać
Annie udawać jej córkę czy wszystko załatwić szybko? Po co ona się rozczula? Po
co chce pomóc tej dziewczynie? Po co się w to pakowała? Pamięta dobrze jak
twierdziła, że to banalne zadanie, że nie będzie ją kosztowało żadnego wysiłku.
A tu co? Guzik! Nic z jej planów nie wyszło. Chciała już opuścić to miejsce.
Zamieszkać w jakieś kawalerce i żyć jak normalni ludzie. Chodziłaby do pracy, miałaby
przyjaciół ale nic z tego. Musi tu siedzieć. Po za tym powiedział jej, iż
dziewczyna ma umrzeć. Akurat! On też nie mógł sobie wybrać czegoś innego!
Zamknęła oczy i próbowała się uspokoić.
Wzięła dziesięć oddechów, ale to w niczym nie pomogło. Wręcz przeciwnie,
pogorszyło całą sytuację.
Myślała, że zaraz wyjdzie z
siebie. Czuła się jak galareta bez podstawy. Trzęsąca i czerwona. Zaczęła
liczyć barany....nie chwila to na zaśnięcie!
Wstała, po czym upadła. Miotała
się jak małe dziecko. Uderzała raz po raz o ziemię to nogą to ręką. Czuła się
bezbronna i pozbawiona jakiegokolwiek sensu.
Spojrzała na Annę, która
próbowała uspokoić swój oddech. Była pewna, że każda dziewczyna w tym domu jest
teraz roztrzęsiona. Jego wizyta każdego wprawia w strach i przyprawia o zimny
pot. Obrzydliwy strach który wlewa się wszędzie. Ma się nawet wrażenie, iż
zwykły kubek kawy się go boi.
Nie znała osoby, która się jego
nie bała. Nawet się cieszyła, bo długo go nie było. Pielęgnowała w sobie
nadzieję, że do nich nie wróci, że o nich zapomniał.
A tu nici z jej radosnych wieści!
Poczuła jak pieką oczy. Nie! No do cholery! Niech tylko
nie płacze!
Poddała się. Czuła łzy, które
spływały po jej policzkach.
Anna szybko podbiegła do niej i
rękawem swojej bluzy wycierała jej ,,pot''.
- No przestań- krzyczała przez
zaciśnięte zęby.- Nie płacz- powtórzyła.- Przecież wiesz czym to się skończy-
przypomniała jej.
Szczerze to chciała nie płakać.
Chciała powstrzymać te cholerne łzy, które paliły jej policzki i cięły niczym
ostre, ale zardzewiałe żyletki. Czuła się bezradna. W pewnym momencie poczuła,
że to jej jedyny odzew na to co się tutaj dzieje. Przez ten płacz chciała wyrazić
swoją złość, a nie żal i bezradność. Odepchnęła rękę dziewczyny.
- Alfea- powiedziała cicho i
spróbowała otrzeć jej mokre policzki.- Płacz wszędzie ale nie tutaj. Proszę.
Jej głos nie był surowy lecz
pełny współczucia.
- Nie mogę- odpowiedziała dławiąc
się łzami.- Nie mogę- powtórzyła.
W tej chwili otworzyły się drzwi.
Nie musiała się odwracać, ponieważ wiedziała kto w nich stoi. Była tu
najstarsza więc wszyscy pukali....oprócz
niego.
- Dla chcącego nic trudnego.
Zatkała uszy, podeszła do ściany
i podkuliła nogi. Bała się. Okropnie się bała.
- Młoda damo- zwrócił się do
blondynki.- Bądź tak miła i opuść to pomieszczenie.
Posłusznie wstała i cicho
zamknęła drzwi. Współczuła Alfei i martwiła się o nią. Wiedziała, że nie może
nic zrobić. Zostanie tu byłoby równoznaczne z wydaniem wyroku śmierci na samego
siebie. Chciała wierzyć, iż brunetka da sobie radę i się nie podda. Zeszła na
dół i obserwowała jak z kranu spadają krople. Jedna za drugą. Jeden za
wszystkich = wszyscy za jednego.
- Czemu jesteś taka uparta,
krnąbrna- spytał chodząc po pokoju.
Pomieszczenie nie było puste, ale
każdy krok odbijał się potwornym, głośnym echem. Podchodził do okna, patrzył
chwilę przed siebie, poczym szybko przenosił swój wzrok na Alfeę.
Jej włosy przylepiły się do
twarzy. Wzrokiem ,,chodziła" wszędzie. Czuła jak waliło jej serce, jak jej
twarz zrobiła się biała. Mimo mijających lat czuła się za każdym razem tak samo.
- Nie odpowiesz- spytał i
spojrzał jej w oczy.
Były puste. Przerażające było w
nich to, iż były pozbawione źrenic, dominował w nich sam fiolet.
Ale pomimo tego były puste.
Pozbawione wszystkiego co ludzkie
i demoniczne. Oczy są oknem duszy, tak? To on musi przemyć te swoje okna,
ponieważ nic w nich nie widać!
-Bo tak mnie wychowałeś-
wycedziła. Starała się patrzeć mu w oczy.
Poczuła, że piecze ją policzek.
Chciała pokonać swój strach. Chciała się nie bać. Wiedziała, że musi to zrobić.
Inaczej nic nie zyska.
Jednak kiedy on na nią spojrzał,
poczuła jak cała jej pewność siebie wyparowuje, ucieka. Sekunda, dwie i już jej
nie ma.
- Mylisz się. To ty to sprawiłaś.
A teraz daj rękę. Prawą- powiedział z naciskiem na ostatnie słowo.
Ponownie chciała się
przeciwstawić ale nie mogła. Podała rękę i odwinęła rękaw. Obok kilkunastu
dziur koło łokcia zaczął robić kolejną. Wziął tępy scyzoryk, zaczął dłubać w
niej dziurę, a potem przypalił jej papierosem.
Uśmiechnęła się. Dobrze, że to
tylko tyle. Słyszała przecież co zrobił Amy.
Przyzwyczaiła się już do bólu i
pragnęła nauczyć się nim bawić...ale czuła, że jest na to jeszcze za słaba.
Zaczął ją bić po twarzy. Uderzenie
za uderzeniem... i tak dalej....i tak dalej.
Zamknęła oczy. Będzie silna, nie
podda się! Wiedziała, że zaraz zacznie ją torturować, ale...
Gdzieś w pamięci znalazła jakieś
strzępki wspomnienia. Kołysało się lekko na wietrze i w miarę upływu czasu
przybliżało się. Kiedy do niej dotarło złapała go mocno.
Obraz był niejasny. Nie pamiętała
gdzie była. Siedziała chyba w jakimś pokoju....tliła się jakaś biała, duża
świeca. Ktoś coś mówił, ale....nie pamięta co. Siedziała tam tylko i bawiła się
misiem. Bardzo podobał jej się ten misio. Ładnie pachniał. Pachniał śliwkami.
Miał czerwoną kokardkę i duże, czarne oczy. Potem pamiętała strach. Siedziała w
tym pokoju a przed nią stał on. Pamięta jak się bała. Pamięta dym i ból, i
pamięta misia. Popsutego, przypalonego, rozdartego misia.
Otworzyła oczy poczym spojrzała na niego.
To on zniszczył jej jedyne
wspomnienie z dzieciństwa. Jej ukochanego misia!
Złapała go za rękę i wstała. Nie
chciała nic mówić. Czuła, że nie może jej nic zabrać. Zabrał już jej życie,
dzieciństwo i misia. Jedyną dobrą rzecz, którą pamięta. Nic nie może jej
zrobić....jedynie zabić, ale tego się nie boi.
Nie patrzyła w jego twarz, a
swoją pozostawiła bez emocji.
Zanim się zorientował został sam
w pokoju.
Sam.
Wreszcie ktoś mu się
przeciwstawił, ktoś przerwał tą udrękę, ale to nie zmienia faktu, że został
sam. A tego się boi nawet Uciekinier z piekieł.
Był już późny wieczór. Marina po
kąpieli stwierdziła, że powinna porozmawiać z Richardem. Chciała coś o nim
wiedzieć. Miała wyrzuty. Teraz w domu myślała ,,po staremu". Bała się go.
Był dla niej nieznajomym mężczyzną. Nie rozumiała co ją skłoniło do zaproszenia
go tutaj. Chyba normalna i ludzka głupota. Nie chciała teraz wyjść na
niezrównoważoną psychicznie i nie wygoni go.....ale....
Zamknęła wszystkie pokoje. Kiedy
się kąpała czuła się nieswojo. Jakby każdy ją obserwował.
Siedziała w kuchni i dochodziła
już 22. Opatulona szczelnie satynowym
szlafrokiem siedziała na krześle i patrzyła się w jeden punkt.
Nagle do pomieszczenia wszedł
Richard. W ręku trzymał szklankę a w niej whisky, którą pewnie znalazł w
salonie. Nie podobało jej się to, iż się rządzi. Nie spytał się jej o nic.
Tylko coś bierze bez pozwolenia.
Położył szklankę na stole i
posłał jej uśmiech. Zmierzyła go tylko wzrokiem i wyprostowała nogi.
- Kto to- spytał poczym wziął do
ręki fotografię.
Nie musiała patrzeć na zdjęcie,
ponieważ znała je na pamięć, lecz mimowolnie zrobiła to.
- Ja- odpowiedziała cicho- i moi
rodzice.
- To widzę- jego odpowiedź była
opryskliwa.
Przecież zachowywał się inaczej!
Pomyślała szybko. Ale co można wiedzieć o człowieku, którego zna się jeden
dzień. Często w gazetach są artykuły o tym jak żona, która zna swojego męża od
30 lat stwierdza, iż wcale go nie zna. Nie podobało jej się jego zachowanie. W
duchu karciła się za swoją głupotę. Po co ona go wpuściła?! Ba! Po co kazała mu
przyjechać pod sam dom? Kilka dni temu krytykowałaby głupotę takiej dziewczyny.
A teraz? Nie miała na nic siły. Napiła się soku i popatrzyła na chłopaka.
Jak go stąd wygonić? Te myśli nie
dawały jej spokoju.
- A co się z nimi stało- pytał
dociekliwie.
Nie lubiła takich ludzi z całego
serca. Najchętniej teraz rzuciłaby w niego cegłą. Dlaczego tacy ludzie w ogóle żyją na świecie?
- Nie twój interes- powiedziała.-
Tata nie żyje- dodała szybko i wypiła sok.
- Przykro mi- odpowiedział raczej
z grzeczności, niż ze współczucia. - A co się stało- pytanie dobiegło z salonu.
Pewnie nalewa sobie whisky.
- No umarł- powtórzyła
zdenerwowana.
- To wiem- odpowiedział i
przybliżył się do niej.- Ale dlaczego?
- Bo tak chciał Bóg.
Nie miała najmniejszej ochoty
opowiadać mu teraz o tym wszystkim. Jej strzępki rozumu starały się myśleć
trzeźwo. Miały dwa zadania. Pierwsze mówić mu jak najmniej. Drugie wygonić go z
domu.
- A po za tym dlaczego pijesz
whisky? O ile mnie pamięć nie myli, nie pytałeś mnie o zgodę.
Jego twarz zrobiła się czerwona.
Rzucił szklanką, poszedł do salonu i rozbił całą butelkę.
- To rekompensata za to, że cię
tu przywiozłem- wycedził.
- Ach tak- nie dowierzała.
Myślała, że to bezinteresowna
pomoc...ale takich ludzi już dawno nie ma na świecie.
Stali niedaleko drzwi. Popchnęła
go i niedługo potem stał na dworze.
- To rekompensata za whisky-
stwierdziła z uśmiechem i zamknęła drzwi na klucz.
Nie patrzyła za okno. Nie
interesowało ją co on będzie robić. Miała go po dziurki w nosie. Chce być teraz
sama.
Zaczęła sprzątać w
pomieszczeniach. Pojedyncze łzy spływały po jej policzkach. Tą butelkę dostała
od taty. Kiedy dowiedział się, że jest chory kupił jej ją i powiedział: ,,W dniu swoich 18 urodzin napijesz się jej i
zrozumiesz dlaczego twój tata tak bardzo to lubi". Nie były to jakieś
szczególne słowa, ale codziennie patrzyła na tą butelkę i odliczała dni.
Później tata umarł, a dla niej była to najcenniejsza pamiątka. Teraz została
zniszczona przez tego głupka. Dla niego to pewnie nic ważnego, ale dla niej.
Ludzie zawsze pamiętali o zmarłych. Mieli przy sobie ich breloczki, zegarki,
zdjęcia. A ona? Jej tata zostawił jej whisky. To co według jego dawało życiu
sens. Zawsze po pracy witał wszystkich wielkim uśmiechem. Całował mamę w rękę i
pij szklankę wody. Cierpliwie czekał na obiad i opowiadał co tam u niego w
pracy. Twierdził, że kocha swoją pracę, ale ona bardzo go wkurza. Porównywał ją
do małżeństwa. Na początku dostał chudą, piękną żonę, ale później ona się
roztyła. Przez co stała się mało atrakcyjna. Jednak nadal się ją kocha. Zawsze
jednak podkreślał, że to roztycie nie dotyczy się jego małżeństwa. Lubił
projektować domy, a ten w którym mieszkają uważał za swoje arcydzieło. Kiedy
zachorował na raka krtani próbował się nie poddać, ale nie udało mu się to.
Miesiąc przed śmiercią spalił wszystkie swoje zdjęcia. Stwierdził, że jego
rozdział się zamyka, ale dla nich zaczyna się nowe życie. Minęły dwa lata i
pięć miesięcy od jego ostatniego oddechu. Więcej razy nie powtórzył tej
czynności. To jedno zdjęcie, które zachowała pomogło zachować w pamięci jego
obraz zawsze uśmiechniętego super taty.
Sięgała po szczotkę i zobaczyła
na blacie kluczyki od samochodu.
- Biedak, daleko nie pojedzie-
powiedziała i szeroko się uśmiechnęła.
Wszystkie oczy zwróciły się w jej
stronę z wyjątkiem Anny. W sumie było
ich dziesięć. Dziewczyny stały pod
drzwiami i czekały. Kiedy Alfea wyszła pierwsza od niego były zdziwione. Podziwiały
ją za odwagę, lecz żadna nie przyznała tego głośno.
Ominęła je szybko. Wiedziała, że
teraz musi uciec i wrócić dopiero za kilka dni. Wiedziała, że on zaraz będzie
ją gonić. Zbiegła po schodach. Zauważyła w kuchni Annę. Bez słowa złapała ją za
rękę następnie wybiegła. Biegła razem z przyjaciółką. Dobiegły do lasu i
usiadły na środku polany.
Żadna z nich nie płakała.
- Wyszłaś pierwsza- spytała
niepewnie młodsza z nich.
- Tak- uśmiechnęła się.
Była dumna ze swojego czynu. Wiedziała,
że to teraz ona rozdaje karty. Wiedziała, że może przegrać, ale to się nie
liczyło. Postawiła się mu. Skoro raz to zrobiła to może i kolejny. Powoli się
ściemniało. Nie rozmawiały. Blondynka wąchała kwiaty i rozglądała się dookoła.
Alfea natomiast leżała i trzymała się za bolącą twarz. Słuchała ucichającego
już śpiewu ptaków a nienawiść do Uciekiniera narastała. Odebrał jej wszystko!
Jej i innym dziewczynom! Przez jego kaprys nie mają normalnego życia. Nie chodzi
tu już o męża czy dzieci, ale o życie. Takie jakie ma wiele ludzi.
A one?
Nie mają niczego. Ani domu, ani
rodziny. Tak im wmówiono...chociaż one też nic nie pamiętają. Wyjątkiem była
Amy i jest Anna.
Lecz brunetka nie pamięta nic.
Tylko głupiego misia! Dlatego chce się uwolnić. Musi mu dokopać. To już
postanowione.
- Alfea- zwróciła się do
koleżanki i usiadła po turecku.- Co chcesz teraz zrobić?
Tym razem jej pytanie nie zasiało
w niej niepokoju. Doskonale wiedziała co robi. Obmyśliła sobie plan.
- No muszę wykonać zadanie i chcę
was wszystkie uwolnić- powiedziała i spojrzała na nią.
- Nie uda ci się- powiedziała
cicho. - Najpierw musisz wykonać zadanie- zauważyła.
- Tak- przytaknęła.- Nawet jeśli
nie uda mi się was uwolnić to spróbuję. Co mi szkodzi?
- Może masz rację. A teraz co?
- Trzeba pojechać do Mariny-
powiedziała.- Muszę ją za....
- Spokojnie- przytuliła ją.-
Spokojnie- powtórzyła.- Nic nie musisz. Pamiętaj to tylko zlecenie. Tylko
zlecenie.
Alfea jednak nie była przekonana
do tych słów. Nie chciała pozbawić tej dziewczyny życia. Musi coś wymyślić i to
szybko.
Przepraszam za błędy bądź powtórzenia.
(Niektóre powtórzenia są specjalnie).
Pozdrawiam Digital!
Przepraszam za błędy bądź powtórzenia.
(Niektóre powtórzenia są specjalnie).
Pozdrawiam Digital!
Dziękuję bardzo :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło.
Trochę straszny ten rozdział, ale mega cudowny <3
OdpowiedzUsuńJestem mega ciekawa co się dalej wydarzy ;)
Oczywiście mnie informuj i czekam na kolejny ;)
Miłego dnia ;*
Ała... ten wygląd boli...
OdpowiedzUsuń