Rozdział II



 KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ


Przez długi czas boję się otworzyć oczy. Boję się gdzie jestem. Czy umarłam? Chodzi mi to pytanie po głowie, jednak nie znam na nie odpowiedzi .Czuję jak w głowie mam pustkę. Jedno wielkie nic. Umarłam, czy nie? Jest tylko jeden sposób by się przekonać jak jest naprawdę. Muszę otworzyć oczy. Zaciskam więc ręce w piąstki i szybko otwieram moje zwierciadła. Pierwsze co widzę to oślepiający blask. Niebo. Przychodzi mi szybko na myśl. Powoli rozglądam się. Ściany są białe, trochę oblepione starą taśmą. W powietrzu unosi się zapach chloru pomieszany z zapachem leków. Słyszę jakiś gwar, jakieś upadające  naczynia.
- Szpital. – mówię cicho.
Nie za bardzo lubię to miejsce. Szczerze to go nienawidzę. Kojarzy mi się z śmiercią, z samotnością i obojętnością. Obojętnością na los innych. Jest to przykre i smutne, lecz prawdziwe. Zawsze sobie wyobrażałam jak to będzie gdy będę miała z 60-tkę i tutaj trafię. Przecież nikt się mną nie zaopiekuje. Co prawda byli by lekarze, ale przychodzili by tylko na obchód. Byłabym sama z wielką pożeraczem pieniędzy – telewizorem. Kto to wymyślił, że za godzinę płaci się pięć złotych? Czy oni chcą żebym zbankrutowała?! Kocham telewizję, a raczej teledyski, które lecą na różnych programach muzycznych. Wiele osób mi mówi iż telewizor to pożeracz czasu, ale ja myślę przeciwnie. Jeśli chcesz coś oglądać i ci się to podoba to jest w tedy relaks, a nie marnowanie czasu. Czasami myślę, że ci ludzie to w ogóle nie myślą. Przekręcam głowę w bok. Czuję jak wszystko mi strzyka i piekielnie boli. Obok łóżka widzę pochyloną kobietę. Ma na sobie kremowy dres z kapturem. Oczy ma zapuchnięte  od łez. Włosy przetłuszczone, a cerę bladą.
- Mamo. – o dziwo nie mówię z wielkim trudem.
Uśmiecham się do siebie. Czuję jak napływa do mnie fala optymizmu. Nie zbaczając co się stało chcę być optymistyczna. Jeśli nie będę się uśmiechać to co zrobią moi bliscy? Nigdy nie chciałam być dla nich ciężarem. Zawsze starałam się być na tyle samodzielna, by ich jak najmniej obarczyć. Nie mogę teraz zawieść. Teraz jest największy egzamin. Egzamin na to czy sobie poradzę, czy ich nie zawiodę, czy będę na tyle samodzielna by sama sobie wmawiać iż będzie dobrze? Tak. Moja odpowiedź brzmi tak. Nie załamię się. Dam radę.  Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i złapałam mamę za rękę.
- Jak tam? – spytałam patrząc na jej lekki uśmiech.
- Już lepiej. – powiedziała gładząc moje czoło i wyszła.
Wyszła. No jak mogła?! No normalnie zero logiki! ZERO! Zamiast pogadać, zapytać o samopoczucie  czy nawet posiedzieć to ona sobie idzie. Nigdy jej nie zrozumiem. Wiem, że mówią ,,Kobieta zmienną jest” no ale bez przesady. Wywracam teatralnie oczyma i tępo patrzę się w uchylone drzwi. No to fajnie. – myślę sarkastycznie. Jak spałam to byli wszyscy, a teraz?! Spokojnie, spokojnie. Biorę kilka głębokich wdechów. Muszę być optymistycznie nastawiona. Muszę być optymistycznie nastawiona. Powtarzam sobie to kilka razy. Może spróbuję usnąć? Przychodzi mi na myśl.
- No, ale przed chwilą wstałam. – mruczę pod nosem.
Mimo tego faktu przymykam oczy. Spróbuje policzyć barany. Ludzie mówią, że to pomaga. Zamykam oczy i wyobrażam sobie grubego, wielkiego, białego z czarnymi nogami barana. Raz. – myślę i widzę przeskakującą otyłą kulkę. Jednak po kilkunastu minutach gdy doliczyłam do 1567 przestaję liczyć. Stwierdzam, że to w cale nie pomaga. Ludzie zawsze wymyślą coś głupiego, a ja jak zawsze się na to nabieram. No porażka! Przez ten czas mogłam pomyśleć o czymś przyjemnym! Ale co mnie spotkało przyjemnego? Nic.  Zrezygnowana przekręcam się na bok i czuję jak bolą mnie nogi. Mimowolnie się krzywię. Nagle słyszę dźwięk otwierających się drzwi. Nareszcie! Mój zbawca normalnie! Widzę wysokiego lekarza. Tym razem nie wygląda jak Pan Ciapciuś, tylko jak Pan Ważniak(uwielbiałam tę postać w Smerfach a on ją tak perfidnie niszczy! Hańba mu!).Wygląda na bardzo zadufanego w sobie. Na nosie ma duże idealnie wytarte okulary. Czy oni nie mogą mi dać normalnego człowieka?!  Najpierw Niezdara, a teraz on! O losie! Ponownie uśmiecham się.
- Kiedy Cię tu przywieźli byłaś na wpół przytomna.
Pamiętam. Myślę lekko zdenerwowana słysząc jego chropowaty głos.
- Zrobiliśmy Ci badania.
Tego nie pamiętam. Przechodzi mi szybko przez głowę.
- Żeby Cię wypisać muszę wiedzieć czy pamiętasz co się stało pod komisariatem.
- Dobrze. – mówię głośno przełykając ślinę.
Co tam się stało?! Czuję w głowie pustkę. Próbuję  coś sobie przypomnieć, ale nadaremnie. Zamykam oczy i wszystko powoli staram sobie odświeżyć. Pamiętam wypadek i strach, i przesłuchanie. No właśnie przesłuchanie. Potem ból. Ból ogromny w nogach i znowu strach. Następnie podbiegł tata i upadłam. Słyszałam karetkę i głos taty: Nie poddawaj się! Pamiętaj obiecałaś! Te słowa obijały  się echem w mojej głowie. Jakaś lekarka coś do mnie mówiła i krzyczała. Tak krzyczała. Krzyczała na mnie o to, że nie wezwałam karetki wcześniej, no ale sorry jak do nich dzwoniłam zaraz po wypadku to mi powiedzieli: Przepraszamy, ale w tej chwili nie mamy wolnej karetki. I to jest normalne?! Sam fakt, że ludzie jeszcze tu wytrzymują powinien nazywać się cudem. Jakiś otyły pan w samochodzie podał mi lek i powiedział bym się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze. Choć jeden normalny. Pytałam się ich gdzie jest Igor ale oni zawsze odpowiadali: Nie teraz albo: Na to pytanie znasz odpowiedź. Teraz już znam. Pomyślałam i spojrzałam w oczy Pana Ważniaka.
- Wyszłam z komisariatu i bolały mnie bardzo nogi. W końcu nie mogłam na nich stać i upadłam. – mówię spokojnie i powoli, jak malutkie, niewinne dziecko.
- Aha. – burczy.
Trochę współczucia! – myślę.
- To dobrze, że wszystko pamiętasz. Wypis dostaniesz za kilka dni, ale najpierw poznasz diagnozę. – mówi patrząc za okno.
Szczerze to nie zastanawiałam się co mi dolega. Raczej narzekałam na samotność. Uwielbiam gadać. Postanowiłam sobie, że nawet jakby to była najgorsza choroba to i tak się nie poddam.
- No to dolega Ci… - mówi, lecz przerywa mu Pan Niezdara, który wchodzi do pomieszczenia.
Widząc lekarza daje znaki, że wyjdzie i wróci później, lecz przy tym wali nosem w umywalkę. Z jego jamy oddechowej leci czerwona ciecz. Szkoda mi go. Przez te kilka dni bardzo go polubiłam. Jest nawet sympatyczny, choć czasami, a nawet często coś odwala.
- Zaprowadzę go do pielęgniarki, by nim się zajęła. Za chwilę wrócę i dokończę rozmowę. – tłumaczy mi lekarz wstając i odprowadzając Pana Ciapciusia.
Kiwam głową i zamykam oczy. Co mi dolega? Nagle samotność sprawia, że to pytanie wierci mi ogromną dziurę w moim mózgu. Próbuję  się opanować. Po kilku minutach wchodzi lekarz i mówi diagnozę. Nagle cały świat staje mi przed oczami. Co teraz? – myślę spanikowana. Nie mogę się poddać, dam radę, to nie jest przecież koniec świata. Chyba…


Witam Was z kolejnym rozdziałem. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Rozdziały będę dodawać na razie raz w tygodniu ( chyba, że mnie coś natchnie). Niedługo będą ferie, więc postaram się dodawać częściej. Jeszcze raz dziękuję wszystkim co komentują.
Pozdrawiam Ja!

Komentarze

  1. Fajny.
    Ciekawe co jej dolega...

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko! Kocham Twojego bloga! Jeszcze chyba żaden mnie tak nie wciągnął!
    Rozdział fantastyczny, cudowny i strasznie tajemniczy (przynajmniej według mnie ;))
    Kurde! Co jej jest? Na pewno to jakaś poważna choroba, bo inaczej by się tak nie przejęła! Czy może się mylę?
    Ehhhhh nie mam pojęcia :/
    Teraz dopiero zauważyłam, że to pierwszy blog, który nie jest o Leonettcie i go czytam...
    Nie podejrzewałam, że blog z powieściami, który nie jest związany z V może być aż tak ciekawy!
    Życie jest jednak zaskakujące XD
    Dobra troszkę się rozpisałam i już w pierwszym komentarzu zrobiłam z siebie idiotkę :/ Świetnie Mała, a potem się dziwisz, że ludzie mają o tobie złą opinię :)
    Czekam na next :*
    Pozdrawiam Mała :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty