Rozdział III
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
Leżę i od kilku dobrych godzin patrzę się tępo w sufit. Dopiero teraz dostrzegam, że jest niedokładnie umalowany. Tu i ówdzie widać szare smugi. Ale czy to mnie teraz obchodzi? Czy coś mnie w ogóle obchodzi? Nie wiem. Od wyjścia Pana Ważniaka w głowie mam wielką pustkę. Jego słowa odbijają się wielkim echem w mojej świadomości. Staram się o nich zapomnieć. Ale czy się da? Nie wiem. Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Kolejna niewiadoma. Staram się pomyśleć o czymś innym. Pierwsze co mi przychodzi na myśl to mama, rodzina… Od momentu kiedy wyszedł lekarz nikt do mnie przyszedł, no prawie... Nie licząc tego otyłego pana. Ale to lekarz, więc się nie liczy? Prawda? Czuję jak do moich oczu napływają łzy. Naprawdę nikomu na mnie nie zależy?
Jestem aż takim kłopotem? Jestem aż tak beznadziejna? Za bardzo to wszystko mnie przygniata. Za bardzo. Mówi się trudno i idzie się dalej. Tak idzie…A jeśli nie jest to takie łatwe jak się wydaje? Jeśli wszystko się komplikuje od postawienia jednego kroku? I znowu na myśl przychodzi mi Pan Ważniak, a raczej słowa wypowiedziane przez niego. To krótkie zdanie nie daje mi spokoju. Czy to oznacza mój koniec? Nie, chyba nie. Ludzie z tym żyją, więc ja też. Ludzie liczą barany by zasnąć, a ty nie. - odzywa się pesymistyczna część mnie. Nie lubię jej. Zawsze mi psuła plany. Ignoruję myśl o baranach i przekręcam się na bok. Czuję jak bolą mnie nogi. No właśnie nogi. Nie mogę chodzić. Pan Ważniak powiedział mi jakoś filozoficznie, dlaczego mam bezwład nóg, ale ja zrozumiałam tylko jedno: Nie możesz chodzić. Przez kilka minut miałam załamany cały świat. No bo jak mam jeździć na rolkach czy łyżwach? Jak będę pływać? I najważniejsze pytanie, jak będę żyć? Czy tylko mi to wydaje się takie skomplikowane? Czy tylko mi to załamie świat? Po raz kolejny nic nie wiem. Staram się uśmiechnąć i wmówić, że będzie dobrze. Moje wszystkie wątpliwości zniknęły, gdy przyszedł ten otyły pan. Polubiłam go. Opowiedział mi o swoim synu, który też nie mógł chodzić. Wytłumaczył mi iż mój przypadek nie jest beznadziejny, że dzięki systematycznej rehabilitacji mogę wrócić do normalnego życia. Chciałam go uścisnąć, ale nie mogłam wstać. No tak moje nogi… Lecz dzięki jego wizycie poczułam się jak nowo narodzona. Moje życie ponownie nabrało sensu. To jednak prawda, że doceniamy coś dopiero wtedy, gdy to stracimy. To dlaczego jestem teraz smutna? Od tamtej pory nie był u mnie nikt. I to mnie najbardziej wkurzało, a zarazem smuciło. Jak ktoś z mojej rodziny zachorował i nie byłam przy nim non stop to mieli do mnie wielkie ale, że się nie opiekuję i mam ich gdzieś, i mi na nich nie zależy. Tak naprawdę to jest inaczej. Ja tu leżę i już nie wiem co mam robić by do mnie przyszli. Krzyczałam, wołałam pielęgniarkę by zawiadomiła moich rodziców, dzwoniłam, wysyłałam esemesy i nic. Mają mnie gdzieś i to głęboko! Ja nie mówię by byli tu cały dzień i noc no ale mogliby zamienić choć jedno zdanie! Wydycham głośno powietrze i przekręcam się na bok. Czuję się niepotrzebna. Pierwszy raz się tak czuję. Czuję, że nikomu na mnie nie zależy. Wysłałam bratu wiadomość, że leżę w szpitalu a on odpisał, że się cieszy. No tak to jego chore poczucie humoru… Logika ludzi mnie przeraża! Całe życie starasz się być uprzejmym, miłym i w ogóle a oni Cię olewają i w to najbardziej perfidny sposób jaki można. Staram się myśleć o czymś innym. Jeszcze raz rozglądam się po pomieszczeniu, chociaż znam już je na pamięć. Leżę sama na sali. Koło drzwi jest umywalka i kilka łóżek. Policzyłam iż w całym pomieszczeniu jest ich osiem. Nie lubiłam tej liczby. Wydawała mi się jakaś taka zła. Byłam ósma w dzienniku i zawsze sprawiało mi trudność napisać tą cyfrę. Teraz jestem dziewiąta. Przynajmniej z tą liczbą nie mam problemu. - pomyślałam. Obok każdego łóżka stała mała szafeczka. Nie czarujmy się, nie były one w idealnym stanie. Tu i ówdzie były wyszczerbione, niektóre nie miały zawiasów. Cała szara rzeczywistość. Chwila nieuwagi kosztuje tą męczarnie. Jak dla mnie nie równa cena. Oglądam jeszcze raz całe pomieszczenie. Nie ma tu nic na czym mogłabym głębiej pomyśleć. Nagle usłyszałam hałas otwierających się drzwi. Nie odwróciłam się. Po co? By zobaczyć kolejną pielęgniarkę ze szklanką wody? Nie opłaca się. Leżę i patrzę za okno. Nie ma tu nic ciekawego. Widać przejeżdżające auta i jakieś stare budynki. Ludzie śpieszą się do pracy, ktoś wyprowadza psa. Wszyscy mają swoje życie, a ja? Zaczynam oglądać swoje paznokcie. Nie są w idealnym stanie, no ale czego mogłam się spodziewać?
- Długo masz zamiar się nie odzywać? - pyta męski głos.
Czuję jak uśmiecham się. Przekręcam się szybko i widzę jego
- Alana. Jest moim starszym o dziesięć lat bratem. Dokładnie przyglądam się mu.
Ma oczy po mamie - zielone. Włosy lekko zaczesane do góry i promienny uśmiech.
Na białym podkoszulku ma napisane czarnym kolorem 88. Przeklęta ósemka!
- Nie wiedziałam, że to ty. - prostuję szybko.
- Tsa. -kpi lekko.
Czuję jak wszystko się we mnie gotuje. Czy on zawsze musi
mnie dołować w takich chwilach?! No nie
byłby wtedy sobą! Ignoruję jego kpinę i uśmiecham się.
- Gdybyś przychodził częściej....
Widzę na jego twarzy zmartwienie. Wiedziałam, że do niego
dotrą te słowa!
- Przepraszam. - mówi po kilku minutach milczenia.
- Nic się nie stało. - prostuję szybko.
Nie lubię jak się smuci z mojego powodu. Pamiętam, że jak
byłam mała na to się na coś bardzo
pogniewałam. Wtedy wszyscy do mnie podchodzili i mówili, żebym się tak nie denerwowała, bo mózg mi się
przegrzeje. Alan podszedł do mnie i powiedział iż nic mi nie wyparuje.
Zapytałam się dlaczego a on odpowiedział: Jak
otworzy się Tobie głowę to masz tam taki biały sznureczek, jak się go przetnie
to Ci uszy odlecą. Śmiałam się wtedy w najlepsze. Zawsze mnie pocieszał i
wspierał. Za to go kocham. Za to, że
mogę zawsze na niego liczyć.
- Mama przychodziła do Ciebie z kilka razy. - mówił.
- Ciekawe kiedy? - krzywię się. - Widziałam ją tylko raz i
to jeszcze wyszła! - mówię zła.
- No nie gniewaj się. - czuję jego rękę na moim czole. - A
tak z innej beczki. Jak się czujesz? - pyta mnie patrząc na mnie.
No wreszcie! Ktoś zadał to pytanie. W końcu, komuś na mnie
zależy! Uśmiecham się i mówię:
- Już lepiej.
Po tych słowach próbuję wstać. No właśnie nie mogę. Rzucam
blady uśmiech w stronę mojego rozmówcy i zamykam oczy mając nadzieję, że o coś
wykombinuje. Po chwili widzę go z czarnym wózkiem inwalidzkim. Czemu ja na to
nie wpadłam?! Dziwię się sobie i podnoszę rękę do góry. Alan łapie ją, podnosi
mnie i kładzie na wózku.
- Co to za mina? - pytam widząc jego kwaśny uśmiech.
- Jakbyś miała przenieść taki ciężar to też byś tak
wyglądała. - kpi lekko.
Czyli sugeruje, że jestem gruba? Oh ten mój szczery
braciszek! Rzucam mu zdziwione spojrzenie i oddycham głęboko. Alan wychodzi ze
mną na korytarz. O dziwo jest pusty. Jak leżałam w sali to zdawało mi się, że
za drzwiami wszyscy gadają, a teraz? Nic.
- Dlaczego nikogo nie ma?- pytam jak idiotka.
- Jest obchód Sherlocku. - lekko ze mnie kpi.
No jasne! Mogłam się
przecież domyślić, że jest obchód. Czy ja w ogóle myślę? Ta samotność chyba
doszczętnie wyniszczyła mi mój mózg. Dostrzegam, że korytarz wygląda podobnie
jak sala, tylko po bokach są ławki.
Nagle widzę moich rodziców. Wreszcie sobie przypomnieli, że mają córkę. Jak
miło! Wydycham głośno powietrze. Powoli podjeżdżamy do nich. Rodzice zaczynają
rozmawiać z Alanem o pogodzie, o tym jak radzi sobie na studiach i czy opłacił
czynsz za mieszkanie. Ze mną nawet nie zamienili jednego zdania! Nawet nie powiedzieli
cześć! Czuję jak pojedyncza łza spływa po moim policzku, a potem następna. Ja
naprawdę nikogo nie obchodzę?! Czy ja jestem im potrzebna? Nie. Nie jestem. Z
mojej brody spadają pojedyncze kropelki na moją koszulę nocną. Nie mam nawet
siły by otrzeć ciecz z twarzy. Patrzę w bok. Dopiero teraz dostrzegam, że
stoimy koło schodów. Czuję jak mój optymizm ucieka bezpowrotnie. Czuję jak
zalewa mnie czarna ciecz strachu. Boję się. Znowu się boję, że nie dam sobie
rady...
- Co się stało?
Z przemyśleń wyrywa mnie monotonny głos. Pan Ciapsiuś.
Szybko przychodzi mi na myśl. Staram się uśmiechnąć, ale moja twarz nie chce
współpracować. Przynajmniej on ze mną rozmawia.
- Nic. - mówię z trudem powstrzymując łzy.
- Wyglądasz na zmęczoną. - twierdzi.
No przynajmniej jest spostrzegawczy. - myślę.
- Chodź zaprowadzę Cię do sali. - proponuje.
Kiwam głową. Przynajmniej mnie stąd zabierze. Mogę się
założyć, że rodzice nawet się nie zorientują iż mnie nie ma. Powoli staram się
uśmiechnąć. Czuje jak wózek rusza. Najpierw powoli a potem szybciej. Co
szybciej?! Odwracam głowę i widzę ciemność. Po raz kolejny ciemność! Ja to mam
szczęście no po prostu… Orientuje się, że spadłam ze schodów. Widzę Pana
Niezdarę stojącego na górze i łapiącego się za głowę. Wszystko mnie boli. Słyszę
jak ktoś woła lekarza, jak ktoś coś mówi. Spoglądam na mamę.Widzę jak zbiega po schodach. Nareszcie - myślę..
Czuję jak łzy spływają mi po policzkach, są to jednak łzy szczęścia. Próbuję się ruszyć, ale nie mogę. Nie
czuję w cale nóg. Nie jestem w stanie nic zrobić. Jacyś lekarze podbiegają do
mnie i coś mówią. Zamykam oczy i ostatnie co pamiętam to nie ciemność tylko
światło. Tak białe światło.
Witam Was. Jak widzicie napisałam kolejny rozdział. Mój brat powiedział, że jest za bardzo pesymistyczny i mi nie za bardzo wyszedł. Ocenę pozostawiam jednak Wam, ale postaram się, żeby kolejny rozdział był już bardziej optymistyczny. Rozdział czwarty nie wiem kiedy, bo jestem chora :(, ale niedługo rozpoczynają mi się ferie :). A Wam? Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał.
Pozdrawiam Digital!
Mi się tam podoba.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny.
Ah, ten Pan Ciapciuś.
Przepraszam że dopiero teraz ale nie miałam czasu. Jest bardzo smutny ale Fajny
OdpowiedzUsuńKasiA
Już myślałam, że nie będziesz czytała tego bloga.
UsuńPostaram się żeby następny rozdział był trochę weselszy (choć nic nie obiecuję).
Świetny czekam na next i mam nadzieje ze wpadniesz do mnie jest Rozdział 7 ;Dd
OdpowiedzUsuńsuper czekam na nexta
OdpowiedzUsuńFajny
OdpowiedzUsuńCzekam na next