Rozdział III- Pomogę. (cześć I)
W poprzednich rozdziałach ( w dużym skrócie):
* Anie wyjeżdża z ciotką do USA , zostawia swój zawalony dom i w ogóle wszystko. Tata i brat nie żyją, a mam leży w śpiączce w szpitalu.
* W drugim rozdziale śledzi ją chłopak.
-Dla-dlaczego mnie śledzisz?- spytała patrząc na niego, niemal
krztusząc się powietrzem.
- To jest oczywiste!- zaśmiał się a w jego oczach można było
zobaczyć iskierki szczęścia.- Chciałem się dowiedzieć kim jesteś.
Że co? Stała tam z otwartymi ustami.
CO?!
- Nie mogłeś po prostu spytać?!- krzyknęła.
- Widzisz…- zmarszczył czoło jakby zastanawiał się nad
odpowiedzią. – Nie lubię być taki jak inni.- Lubię być oryginalny.
- To już zauważyłam.- wypowiedziała gniewnie te słowa.
- Jeśli cię przestraszyłem…
- Przestraszyłeś?!- przerwała mu.- No co ty. Wcale się nie
przestraszyłam, że ktoś kogo zupełnie nie znam śledzi mnie, a później jest w
moim pokoju. – znowu krzyknęła.
- Dobra! Dobra!- uspokajał ją energicznie machając przy tym
rękoma. – Wynagrodzę ci to. Kawa? Jutro o jedenastej przed domem. Ok?-
powiedział bardzo szybko.
- A właściwie…jak ty masz na imię?- spytała wkurzona całą tą
sytuacją.
- Jake. – rzekł. – Więc widzimy się?- spytał.
- Tak.- powiedziała jakby nie przytomna.
To imię odbijało się od ścian jej mózgu. Jake, Jake, Jake. Zanim
się zorientowała chłopaka nie było już w pokoju. Założyła piżamę i położyła się
na łóżku. Zastanawiała się dlaczego się zgodziła. Chyba dlatego i tylko
dlatego, że miał tak samo na imię. Ponadto mimo, że ją śledził polubiła jego
osobowość. Uśmiechnięty i pewny siebie…
Obudził ja huk. A może to tylko w jej śnie? Ta druga opcja
była bardziej wiarygodna. W pokoju było jeszcze ciemno. Nie mogła zasnąć. Po
jakiś dziesięciu minutach wiercenia doszła do wniosku, że i tak nie zaśnie i
rozejrzy się po domu. Usiadła na łóżku i zamarła. Ktoś siedział na fotelu. Czy
w tym domu wszyscy wszystkich szpiegują?! Co to ma być?! Wzięła głęboki oddech.
Może to Jake? Nie raczej nie, ale z drugiej strony zawsze
może się zapytać.
- Jake to ty?- spytała cicho, a jej głos drżał.
- Nie. Nie jestem Jake.- odpowiedziała postać.
Alice zmrużyła oczy. Normalnie zaczęła by krzyczeć i bać
się, ale nie teraz. Skądś znała ten głos. Wydawało jej się nawet, że niedawno z
nim rozmawiała.
John.
To musi być John!
- Kuzynie możesz zapalić światło?- spytała już pewniej.
- Oczywiście. – klasnął w ręce.
Dziewczyna musiała zamknąć oczy. Światło było mocne i jasne,
i raziło ją w oczy.
- Czemu, czemu jesteś w moim pokoju?- zadała kolejne
pytanie.
- Tu był kiedyś mój pokój. – powiedział cicho.- Odkąd pamiętam
zawsze tu spałem. Jak nie mogłem zasnąć to tu siedziałem. Na tym fotelu.- objął
rękoma fotel, jakby bał się, że upadnie.
- Czyli przeze mnie tu nie mieszkasz?- czuła się winna.
To wygląda tak jakby wpakowała się w czyjeś życie z butami i
wszystko zmieniła. Nie chciała tego zrobić…a teraz?
- Nie, nie przez ciebie.- odparł cicho.
- Wiem, że znasz mnie dopiero od kilku godzin. Ja nie
wiedziałam w ogóle o twoim istnieniu, lecz jeśli ja przyczyniłam się do tego,
że twój stary pokój jest zamieszkiwany teraz przeze mnie to chcę to wiedzieć.
Nie chciałam niczego popsuć.- powiedziała ze skruchą.
Ale mi się to oczywiście udało. Popsułam wszystko!- kolejna
myśl przeszyła mózg Alice.
- Nie.- zaprzeczył i
usiadł obok niej. – Nie kryję, że twój przyjazd przyczynił się do tego bym
opuścił ten pokój, ale to nie jest twoja wina.- poklepał jej ramie.
- Jak chcesz.- powiedziała cicho.
- Ja wiem, że to się wydaje dziwne, że ja mimo swojego wieku
nie mogę zasnąć nie siedząc na tym
fotelu, lub nie będąc w tym pokoju. Czuję się z nim związany.- swój wzrok
utkwił w ścianie.
- Spokojnie. Rozumiem.- teraz to ona położyła mu rękę na
ramieniu.
- Ja wiem, ze to dziwne, a ty tak mówisz z grzeczności.-
teraz spojrzał na nią.- Ale ja jestem jedynakiem. Nie miałem kotka, pieska czy
papugi. Jak byłem wkurzony zamykałem się w tym pokoju. Wszystkie moje dobre i
złe chwile łączą się z tym miejscem.
- Rozumiem.- powtórzyła.
- Na mnie już czas. – wstał i już szedł do drzwi gdy Alice
nagle zapytała.
- A jaki był główny powód tego, że opuściłeś ten pokój?
- Pierwszy to ty, a drugi, że wyjeżdżam.- zamknął drzwi i
wyszedł.
Ups… Poczuła jak smutek rozpływa się po całym jej ciele.
Może ciotka była miła, tego nie mogła jej zarzucić, ale była jakaś taka…za
miła? Oficjalna? Chyba tak. Z tym Hindusem to wcale nie rozmawiała, ale John był inny.
Jakby nie pochodził z tej rodziny, a w dodatku kogoś jej przypominał. Nie mogła
sobie tego uroić. Był podobny do Jake, nie z wyglądu bo pod tym względem byli
totalnymi przeciwieństwami, ale z charakteru… Opanowany, spokojny i szczery.
Niezależnie z kim by rozmawiał. Alice rozumiała Johna. Jej brat też był
przywiązany do swojego pokoju.
A teraz leży w gruzach!- kolejna myśl ostra jak brzytwa
przecięła czaszkę Alice. Zaczęła płakać. To nigdy nie da jej spokoju. NIGDY!
Śniadanie, było dobre, choć były zwykłe kanapki. Nie wie
czego spodziewała się po wczorajszej kolacji. Uśmiechnęła się do ciotki, ale ta
gdzieś wyszła. Została tylko ona i John. On dokładnie studiował jakiś
podręcznik, a ona nerwowo spoglądała na zegarek. Nie wiedziała czemu przejmuje
się tak spotkaniem z Jakiem. Ale dużo o tym myślała. Jednak nie bała się go.
Chciała go poznać i znaleźć przyjaciół. Nie wiedziała czemu John wyjeżdża, ale
też nie chciała się jego o to pytać. Gdyby chciał to by jej sam powiedział,
prawda? Po raz kolejny spojrzała na
zegarek. 10:56. No to czas się zbierać. Wstała i już miała iść gdy John
zapytał.
- Jeśli mogę spytać gdzie idziesz?
Skłamać czy nie? Zawahała się. Nie, nie będzie kłamać.
- Umówiłam się z…
- Jakiem.- przerwał jej.
- Tak.- odpowiedziała lekko zdziwiona.- Skąd wiedziałeś?
- Wczoraj tak krzyczałaś, że nie można było cię nie
usłyszeć. Uwierz mi. – lekko się uśmiechnął.
- Wierzę.- odwzajemniła uśmiech.- Znasz go?
- Tak.- spojrzał na nią.- Często do nas przychodzi. Ale już
idź bo ten biedaczek się ciebie nie doczeka. - lekko zażartował poczym dodał.-Masz
pięć minut spóźnienia.
- Oj.- przygryzła wargę.- To ja już lecę! Pa!- powiedziała i
wyszła.
- Pa, pa!- odpowiedział i wrócił do czytania lektury.
Droga do furtki wydawała się być bardzo długą drogą i Alice wydawało się, że dojście do niej trwa
całą wieczność. Przed bramą stał Jake. Uśmiechnięty ubrany w dresy, patrzył się przed siebie. Alice
trochę się speszyła. Ona ubrała się wyjściowo, elegancko. Czarna spódnica w
groszki, biała luźna koszula i płaszcz. Buty na obcasie lekko stukały o kostkę,
a długi koński ogon łaskotał jej plecy.
- Hej…- pomachał ręką w jej kierunku i nagle
przerwał.
-Alice! Mam na imię Alice!- krzyczała.
- To hej Alice!- podbiegł do niej. - Wyglądasz...- zrobił
chwile przerwy.- ładnie. Bardzo ładnie.
- Cześć.- odpowiedziała dość niepewnie. - Dziękuję za komplement.-
zaryzykowała uśmiech.
Odwzajemnił go.
- Miałem cię zabrać na kawę, więc nie oczekuj ode mnie jakiś
drogich lokali.- uprzedził.
- Spoko. – uśmiechnęła się.
- To dobrze.- złapał ja z rękę. – Chodź!
Alice o mało nie
straciła równowagi. Szli przez jakieś wąskie uliczki i dotarli do jakiś
równinnych niezamieszkanych terenów. Nie
było tu chodnika, więc jej czarne buty przybrały brązowy kolor. Nie była pewna
czy to Nowy York, bo ciotka mieszkała na obrzeżach, a szli z jakąś dobrą
godzinę. Była zmęczona. Nie przyzwyczaiła się do takich długich spacerów, a
Jake szedł bardzo szybko. Bolały ją stopy. Szczerze myślała, iż chłopak zabierze
jej do jakiejś kawiarni, czy czegoś tam, że pozwiedza miasto i że spędzi miło
czas. Jednak przypomniała sobie słowa, które powiedział wczoraj: ,,Nie lubię być taki jak
inni". Podobało jej się to. Uśmiechnięty,
wesoły i podążający własnymi ścieżkami. Po kolejnych minutach marszu zobaczyła
mały drewniany dom, a obok niego stał stolik.
Plastikowy i wyblakły.
-Poczekaj!- powiedział szybko i wszedł do domku.
Otworzyła oczy ze zdziwienia. Trzeba przyznać, że był odważny. Zabrał dziewczynę w odludne miejsce...
Albo głupi.- pomyślała Alice.
Jaka dziewczyna idzie z ledwo co poznanym chłopakiem w
kompletne pustkowie? Chyba jej odbiło. Wzięła głęboki wdech i trzymając się
słów: ,,co ma być to będzie" poczekała na chłopaka.
Po dłuższej chwili wyszedł trzymając w plastikowych kubkach
czarną kawę i jakieś biszkopty.
- Proszę.- uśmiechnął się.- Kawa i ciastka.
- Dziękuję.- usiadła na krześle.
Było tu cicho….bardzo cicho.
Uśmiechnęła się by pozbyć się jakichkolwiek dziwnych myśli
na temat Jaka.
- To twój dom?- spytała pokazując w stronę małego domu.
Musiała jakoś zacząć rozmowę.
- Nie.- zaśmiał się i upił łyk gorącego napoju. - To
jest...jak to się mówi? A- udał, że nagle go olśniło.-Mój domek letni.
- Zabawne.- uśmiechnęła się. - A ty mieszkasz w Nowym Yorku?-
spytała szukając jakiegoś tematu do rozmowy.
- Tak.- ponownie się uśmiechnął. - A ty?- spojrzał na nią.
- Ja chwilowo też.
- To wiedziałem. - zgniótł plastikowy kubeczek.
- To ty jesteś taki...wszechwiedzący. - zażartowała.
- Ażebyś wiedziała. - zaśmiał się. - Biszkopcika?- spytał. -
Spokojnie nie są przeterminowane.- dodał widząc jej kwaśną minę.
Wzięła jednego i zjadła. Może nie były najlepsze, ale były
dobre.
Spędzili sporo czasu na rozmowie. A praktycznie połowę dnia.
Dochodziła już osiemnasta. Alice polubiła chłopaka. Po dzisiejszej rozmowie
stwierdziła, że jest bardzo ciekawą osobą. Podobał jej się jego charakter.
Widać było, że był nieuleczalnym optymistą.
- Na mnie już czas.- wstała i strzepała z bluzki okruszki
biszkoptów.
- No.- uśmiechnął się.- Nie chciałem cię wyganiać, ale znacznie naciągasz mi budżet. Niedługo
nie będę miał nawet na chleb!- zaczął się śmiać.
- No weź!- szturchnęła go w żebra. - Odprowadzisz mnie? -
spytała.
- A co chcesz ze mną spędzić więcej czasu?- puścił jej oczko.
- Niewykluczone...ale głównie dlatego, że nie znam drogi. - stwierdziła.
- Wiem, wiem.- powtórzył.- Chodźmy.
Szli teraz inną drogą
niż wcześniej. To też było jakieś pustkowie. Bez domów, bez jakichkolwiek
budynków, przystanków, świateł...Pustą przestrzeń dzieliła tylko szeroka
asfaltowa ulica. W oddali było słychać odgłosy aut. Przed nimi stała dość duża
liczba osób.
- Co to?- spytała zaskoczona Alice.
- Zobaczysz.- uśmiechnął się do niej.
Podeszli bliżej do tej grupki ludzi. Odgłosy samochodów stawały się coraz
głośniejsze. Zza zakrętu wyłoniły się dwa samochody. Jeden był czarny, a drugi
biały. Alice nie znała marek tych aut. Wcześniej wcale się tym nie
interesowała. Biały samochód wyprzedził czarny i minął linię mety. Zaraz za nim
metę przekroczył kolejny zawodnik. Ludzie zaczęli krzyczeć i wiwatować. Z białego
auta wyszedł wysoki szatyn z szerokim uśmiechem na ustach.
- Oby tak dalej.- powiedział damski głos i podał rękę
szatynowi.- Nie możesz wypaść z formy.- kobieta poklepała go po ramieniu.
Alice odwróciła się. To była ciotka. Uśmiechnięta, radosna,
wesoła...
- Brayan wiedziałam, że dasz radę. - mówiła dalej
uśmiechnięta.- Nie możesz wypaść z formy. Niedługo ważny wyścig. Pamiętaj. Jak
go nie wygrasz zwolnię cię. - powiedziała stanowczo.
- Oczywiście.- szatyn uśmiechnął się.
Dziewczyna stwierdziła, że ciotka musi tu być szefem. Sposób
w jaki mówiła, jak się zachowywała ewidentnie na to wskazywały.
- Pójdę mu pogratulować. W końcu to mój przyjaciel.- tym
razem odezwał się Jake.- Nie masz nic
przeciwko?- spytał po chwili.
- Nie. Idź. - uśmiechnęła się i pomachała ręką.
Przeciskała się przez tłum gapiów w stronę czarnego auta. Samochód
stał z dala od ludzi a z niego wyszła dobrze znajoma postać dla Alice.
John.
Zanim podeszła bliżej zobaczyła jak Izabella zbliża się do
syna. Stanęła za dużym drzewem. Miał tak szeroki pień, że nie było jej widać.
Szczęśliwa z faktu, iż udało jej się znaleźć dobrą kryjówkę, podsłuchiwała
rozmowę.
Witam Serdecznie po długiej przerwie!
Chcę Wam powiedzieć, że rozdziały będą dzielone (o ile Wam to nie przeszkadza, jak coś to piszcie).
Rozdziały będą pojawiały się w weekendy (dziś wyjątek).
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i za błędy przepraszam, ale nie chciało mi się tego jeszcze raz czytać. Mam nadzieję, że wybaczycie.
Do następnego :)
Pozdrawiam Digital!
Cudne! <3 Czekam na nexta! Pisz go szybciutko! Dziękuję za komentarz pod moim opowiadaniem to naprawdę bardzo miłe! <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Black Hole
Tak dawno cie nie bylo, ze odzwyczailam sie od twojego stylu. :P
OdpowiedzUsuńWyscigi? Tego sie nie spodziewalam.
Czekam na nastepny. :)
To aż tak źle piszę?
UsuńNo z tymi wyścigami to jakos tak samo wyszło....mój brat za dużo mówi mi o szybkich i wściekłych.
Dzięki wielkie za komentarz :-D
Pozdrawiam
Nah, nie mówię, że źle! Tylko po prostu inaczej niż w opowiadaniach, które przez ten czas czytałam. :P
UsuńUff!
UsuńBo już się przestraszyłam.
Digital!
Wait!
OdpowiedzUsuńUuuuu! Już sobie wyobraziłam tą scenę! Biały GT-R wyprzedza czarnego LanEvo XIII!
UsuńJakie tam musiały by emocje! I ten zapach spaloych opon!
Hm... Zastanawiam się nad Jakiem... Kim on jest?
A co do Johna, to już wgl zgłupiałam!
Kocham i czekam na next (właśnie... II będzie w ten weekend, czy następny?)
Pozdrawiam ❤
Lilly xD
P.S. Pisz ten rozdział (na FTS)!!!!!!
Ahoj! No... Powracam! :P A więc tak: Rozdział cudowny! Jake jest taki trochę tajemniczy, ale lubię go :3 No weź! Jesteś jak Polsat! Przerywać w takim momencie x.x
OdpowiedzUsuńPinkie★ (dawniej Ni i Zizi♥)
Hah
UsuńJak Polsat? No nie pomyślałam :)
Dziękuję za komentarz.
Digital