Rozdział IV- Ciasto z kremem
- Alice.
Obudził ją czyjś głos.
- Tak?- spytała zaspana.
Jej powieki były ciężkie i domagały się snu.
- Chodź.- ktoś dotknął jej ramienia.
John. To był John. Spojrzała na zegarek 5:50. No pięknie! Ma
tylko dziesięć minut! Nie mógł jej wcześniej obudzić?! Serio?!
-Dobrze.- odpowiedziała i zeszła z łóżka, była zbyt śpiąca
by robić mu wyrzuty.
Za oknami była lekka szarówka. Alice chwilę patrzyła w tamtą
stronę, lecz później uświadomiła sobie jak ma mało czasu! Całe szczęście, że
wczoraj naszykowała sobie ubranie.
- Będę czekał w kuchni.- oznajmił John i wyszedł.
Szybko założyła białą sukienkę z długim rękawem, która była przewiązana
czarną kokardą w pasie. Włosy uczesała w warkocz i w szybkim tempie zbiegła na
dół. Nie bała, się że kogoś obudzi. Mówi się trudno....
Drzwi do kuchni otworzyły się bardzo szybko i walnęły o
ścianę. Jake, który jadł płatki podskoczył do góry i upuścił miskę.
- Co ty tu robisz?- spytała Alice.
Miał ją odebrać, a nie iść z nimi.
- Spokojnie. - uspokoił ją ruchem ręki.- Jem. - oznajmił,
uśmiechając się pogodnie.
- Alice.- teraz odezwał się kuzyn.- Chodź.
Szli na pieszo. Z resztą dziewczyna nie dziwiła się
dlaczego. John miał takie obrzydzenie do aut, że lepiej o tym nie mówić. Chłopak
niósł za sobą średniej wielkości walizkę ze złotymi wzorkami. Później zorientowała się, że to nie są wcale wzorki
tylko jego imię i nazwisko. John Singh. Uśmiechnęła się. Wolała mieć takie
nazwisko niż Jendrzejczyk. Długie, długie i w ogóle jakieś takie dziwne.
Gdyby ktoś popatrzył na nich z daleka wydawało by się, że
albo idą do teatru lub opery. Ona z wesołym uśmiechem, elegancka i szykowna. A
on był poważny, ubrany w granatowy garnitur, wyglądał przystojnie i był pełny
gracji. Wyglądali naprawdę ładnie.
Minuty mijały, ale dziewczyna nie czuła się zmęczona. Chyba
się do tego przyzwyczaiła. Było trochę zimno choć dochodziła już ósma. W oddali rysowała się
sylwetka lotniska. Na ulicy znowu było pełno ludzi. To jednak prawda, iż to miasto nigdy nie śpi. Ktoś się
śpieszył, ktoś spał gdzieś w kącie i głośno chrapał, kto inny uprawiał jogging,
a jeszcze ktoś siorbał gorącą herbatę.
- Już niedaleko.- powiedziała dość cicho, jednak John to
usłyszał.
- Tak.- przytaknął.- Nie gniewaj się, że idziemy. Wiem
powinniśmy zamówić taksówkę i takie tam, ale uważam, iż spacery dobrze działają
na człowieka.
Przytaknęła.
Gość miał rację. Nie była już senna. Raczej szczęśliwa, pełna
energii..... Cieszyło ją to, że może popatrzeć na wszystko z innej perspektywy.
Otwierała oczy ze zdumienia. W jednej chwili twierdziła, że nic ją już nie
zdziwi, a w następnej zobaczyła coś niezwykłego co zmieniło jej zdanie. Niby to
miasto nie różniło się od tego, które znała, a jednak...
Na lotnisku jak zawsze panował hałas. Głośne rozmowy,
przeplatały się z zapachem kawy i odgłosem, które wydawały różne maszyny. Nie
dawało to dobrej mieszanki na ścieżkę dźwiękową. Alice mimowolnie zatkała uszy.
Nie przywykła do takiego hałasu. Za kilka minut powinna się przyzwyczaić....
Samolot Johna odlatywał dopiero o dziewiątej. Mieli jeszcze
czterdzieści minut. Na co? Na rozmowę. Dziewczyna chciała go przekonać, aby zmienił
decyzje, ale koniec końców postanowiła nie ingerować w jego sprawy.
Chłopak oddał bagaż i załatwił kilka rzeczy. Alice nie do
końca wiedziała co on robi. Ciągle gdzieś podchodził, o coś pytał, z kimś
rozmawiał. Dla niej były to niepotrzebne czynności, albo po prostu niezrozumiane...?
Wcześniej była na lotnisku tylko raz, wiec nie do końca wiedziała jak ma się
zachować. Ktoś ciągle gadał z głośników w kilku językach. Ktoś się podnosił i
krzyczał głośno jakieś imię...Usiedli pod dużym oknem i zaczęli pić kawę.
- Miłej podróży.- powiedziała.
Nic innego nie przychodziło jej w tej chwili do głowy. Chciała
z nim porozmawiać, ale nie wiedziała jak zacząć rozmowę. Zwykłe ,,cześć"
nie wchodziło w grę, a ,,no co tam'' lub ,,lubisz placki'' było kompletnie
wyrwane z kontekstu. Uśmiechnęła się tylko głupio co sprawiło, że John popukał
się palcem w głowę.
- Dziękuję.- uśmiechnął się.- Ale nie za wcześnie na
życzenia?- spytał lekko zdziwiony.
- Raczej nie.- odwzajemniła uśmiech.
Kolejna głupia odpowiedź, która przyszła jej na myśl jako
pierwsza. Czuła się jak w tych przesłodzonych filmach: ,,może jeszcze kawki?
tak, tak bardzo chętnie. jaka dobra".
Zacisnęła ręce w pięści i prosiła Boga by ta rozmowa potoczyła się wreszcie
normalnie, bez konserwantów, słodzików i sztucznych barwników!
- Skoro tak uważasz.- upił łyk gorącego napoju. - Wiesz,
fajnie że tutaj jesteś.- wyznał.- Wcale mi się nie uśmiechało wyjechanie bez
pożegnania się z kimś.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Poczuła jak euforia
rozpływa się po jej ciele. Miło było słyszeć, że ktoś ją lubi, a jeszcze
bardziej zdać sobie sprawę z tego, że wkraczają na normalny temat rozmowy.
Żegnaj przereklamowana rozmówko!
- Gdy mama
powiedziała, że przyjeżdżasz to wtedy nie byłem zadowolony. Nie znałem cię, nie
wiedziałem jaka będziesz i myślałem, że mi popsujesz plany.- mówił dalej.- Ale
ty mi jeszcze pomagasz.
- Wiesz, czuję się jak w jakimś filmie.- powiedziała.
Skarciła siebie w myślach za....za nic? Ta kawa coś jej nie
służy. Odstawiła pełny do połowy kubek.
John zaśmiał się.
- Życie to ciągły film. Nieprawdaż?- spytał.- Jesteś aktorem
i wcielasz się w co tylko możesz.
- Tak...- odpowiedziała zamyślona.
Miał rację...znowu. Uśmiechnęła się. Z minuty na minutę
uświadamia sobie jak bardzo go lubi. Nie wie czy to dlatego, że jest podobny do
jej brata, czy to że jest taki normalny, ludzki i szczery.
W tej chwili z głośników znowu wydobył się dźwięk i przerwał
ich rozmowę.
- Na mnie już czas.- powiedział John i wstał.
- Miłej podróży.- lekko się uśmiechnęła.
W duszy czuła jak coś w niej pęka. Jej przyjaciel wyjeżdża.
Zostawia ją i każe sobie radzić samej. Chciała się uśmiechnąć, złapać go za
ramię, powiedzieć żeby nie jechał...ale z drugiej wiedziała, że on tego chce.
Uwolnić się od matki, rozwinąć skrzydła, zostać chirurgiem, a nie ścigać się.
- Dziękuję.- odwzajemnił uśmiech.- Jake zaraz powinien być.
Poczekasz na niego w kawiarni?- spytał.
- Tak.- przytaknęła.- Jeszcze raz życzę ci miłej podróży.
- Dziękuję i pamiętaj nie daj się wciągnąć w wyścigi.
Dobrze?- jego głos był stanowczy. Jakby ją chciał przed czymś obronić...lub
kimś.
- Tak.- przytuliła go.
- Pa Alice.- pomachał jej i odszedł.
Przez dłuższy czas patrzyła zza szybę. Po kilku minutach
wystartował samolot.
Tam gdzieś siedział John. Pewnie czytał kolejną książkę,
zafascynowany tym jak ludzie mogą opisywać różne rzeczy, przewracał kartki z
wielkim uśmiechem na ustach i pił sok pomarańczowy. A może patrzył przez okno i
zastanawiał się co dalej robić. Może zastanawiał się czy dokonał właściwego
wyboru? Ta pierwsza opcja wydawała się bardziej realistyczna.
- Pa John.- pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, a zaraz
po niej następne i następne.
Oczy zaczęły ją szczypać. Zawsze tak ma gdy płacze. Popatrzyła
jeszcze chwilę w okno i poczekała, aż
przestanie płakać.
Polubiła go i była pewna, że będzie jej go brakować.
Roześmiany, szczery i miły....A jednak odjechał i nie ma się nad czym rozczulać. Był a teraz nie jest.
Tak zawsze jest i będzie....
Zeszła do kawiarni i bez trudu zobaczyła Jaka. Siedział tam
razem z innym kolesiem i jadł, a raczej pożerał ciasto. Gdy ją tylko zobaczył
zaczął energicznie machać rękoma i krzyczeć jej imię.
- Hej.- powiedziała dość niepewnie i usiadła obok nich.
- Cześć!- przytulił ją Jake.- John już odleciał?- spytał z
nieukrywaną ciekawością.
- Tak.- powiedziała szybko.
- Nie przedstawisz nas sobie?- odezwał się jego kolega.
- Nie trzeba Brayan.-
odpowiedziała.- Jestem Alice.
Uśmiechnął się. Jednak Alice nie odwzajemniła uśmiechu.
- No to ja muszę iść.- Jake wymigał się i dał jakąś głupią
wymówkę.
Wiedziała, że zrobił to specjalnie. Po to żeby męczyła się z
tym kolesiem. Jak spotka Jaka to mu tak nawrzuca. Oj że ją popamięta!
- Chcesz pozwiedzać?- spytał płacąc kartą kredytową.
- Jasne. – odpowiedziała.
Wyszli w milczeniu. Brayan był niezwykle skupiony. Patrzył przed siebie i
lekko się uśmiechał. Alice natomiast była zdenerwowana i rozkojarzona. Kręciła
głową to w prawo to w lewo i za każdym razem się szczypała.
- Albo...aalbo zaprowadź mnie do domu.- powiedziała
stanowczo.
- Jak chcesz.- uśmiechnął się. - W Nowym Jorku jest naprawdę
wiele fajnych rzeczy, ale..- przerwał na chwilę.- ale nic na siłę. Jedziemy taksówką?- spytał.
- Oczywiście....że nie?- nie wiedziała czy przeczy, czy się
z nim drażni.
- Chodź po taksówkę.- podał jej rękę.
- NIE!- krzyknęła głośno. - Znaczy...tak.- dodała cicho, ale
na całe szczęście Brayan tego nie usłyszał.
Co się z nią dzieje?! Nie dość, że robi z siebie wariatkę to
jeszcze tak się zachowuje. Co on sobie o
niej pomyśli?! Wzięła głęboki oddech i zakryła twarz dłońmi.
- Jak chcesz.- uniósł ręce do góry w akcie poddania się.-
Chodź.
Złapał ją za ramię, a ona gwałtownie odskoczyła.
- Przepraszam.- powiedziała zdenerwowana.- Ja...ja chyba
pójdę sama, dobrze?- spytała.
Wszędzie tylko nie blisko niego! PROSZĘ!- szybko przeszło
jej przez głowę.
- A wiesz jak dojść?- spytał unosząc jedną brew.
O cholera! Tego to nie przewidziała. Jej mózg się wyłączył i
zniszczył przycisk włącz. Nie, nie wie jak dojść, ale postara się wrócić.
- Tak.- skłamała i wyprostowała się.
- To dobrze.- uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
Znowu odskoczyła i poszła przed siebie.
- DO DOMU W DRUGĄ STRONĘ!- próbował przekrzyczeć hałas.
Odwróciła się i poszła w przeciwnym kierunku.
- Tak lepiej. - dodał pod nosem.
Nie spodobało jej się
towarzystwo Brayana. Może to przez to, że on wygrał a nie John?
Może...
Nie wiedziała po co
powiedziała mu, że trafi sama do domu. Prawda jest taka, że nie trafi. Jest już
szesnasta, a ona chodzi po mieście. Próbowała się spytać ludzi o drogę, ale
nawet nie umiała podać adresu. Co się z nią dzieje?! Czy jej mózg pojechał na
wakacje bez uprzedzenia? No
cóż...najwyraźniej tak.
Jeśli tak, to niech jak najszybciej wraca.- pomyślała
wściekła i wykonała jeszcze kilka kroków.
Kilka razy minęła lotnisko i nadal nie wie jak wrócić. Nogi
bolą ją niemiłosiernie i chce jej się jeść. Zdenerwowana rzuca butem w chodnik.
- Spokojnie.- ktoś mówi.
NIE! Wszytko tylko nie ten głos! BŁAGAM!- krzyczy w duchu.
- Hej.- uśmiecha się w kierunku stojącego obok Brayana, a
przynajmniej próbuje się uśmiechnąć.
- Zakupy, czy nie wróciłaś do domu?- spytał podając jej
ramię.
- Zgadnij.- mówi zła.
- Chodź. Masz szczęście, że Jake chciał zjeść to ciasto z
kremem.- uśmiechnął się i podał jej rękę.
Starała się by nie odskoczyć i nie zrobić z siebie debilki.
Na całe szczęście udało jej to się.
W samochodzie nie było ciszy. Głównie przez Jake, który z
zapałem chwalił ciasto. Alice spojrzała na Brayana. Nie lubiła go i nie podobało jej się jak się przy nim czuła.
Czuła się bardzo dziwnie, niepewnie. Jakby Brayan miał wyśmiać każdy jej ruch,
rzecz którą zrobi lub powie. To było okropne. Siedziała jak na szpilkach starała się mówić jak najmniej. Jak najmniej!
Wreszcie dojechali.
Alice pośpiesznie wysiadła i nie rozmawiała ani z Jakiem, a
tym bardziej z Brayanem.
Weszła do korytarza i pierwsze co zobaczyła to ciotka z
gniewnym grymasem na twarzy.
- Hej ciociu.- powiedziała wesoła.
Ciotka jednak nie uśmiechnęła się. Nie wyglądało to dobrze.
Z góry przepraszam za błędy.
Zapraszam do komentowania i wgl :)
Przed Wami rodział IV mam nadzieję, że się spodobał.
Nie rozgaduję się.
Pozdrawiam Digital!
Dziwna była reakcja Alice na Brayana. Tak go nie lubi? Czy się go boi?
OdpowiedzUsuńA ciotka nieźle zezłoszczona widzę. :P
Czekam!
Nie wiem czy go nie lubi...może wkurza ją to, że przegrał John. Wszystko stosunkowo dzieje się w krótkim czasie i Alice trochę działa pod wpływem emocji.
UsuńCiotka to ciotka :)
Pozdrawiam!
Dziękuję za komentarz!
OdpowiedzUsuńAlice może się boi ludzi. Z jednej strony jest to związane z jej przeszłością, a z drugiej to może jej charakter. Ja sama nie odpowiem na to pytanie z dwóch powodów: nie chcę spojlerować, a drugi powód to to, że nie do końca wiem jaki będzie charakter bohaterów.
Pozdrawiam!