Rozdział V: Wolna wola
Dedykuje dla: Positivamente Fresa Loco dziękuję, że komentujesz i jesteś!
-Hej.- powtórzyła niepewnie.
- Siadaj!- rozkazała gniewnym głosem.- Co ty sobie
wyobrażasz?!- krzyknęła patrząc w okno.
Siedziały w kuchni. Był już wieczór i paliła się tylko jedna
lampka. Wszystko wyglądało teraz
inaczej…groźniej. Poważny wyraz ciotki i ten deszcz. Idealna atmosfera!
Cholera!
- Przygarnęłam cię, dałam jeść, zajmowałam się jak córką, a
ty nastawiłaś Johna przeciwko mnie!
Ooł…..
Tego się nie spodziewała. Co jak co, ale tego nie było w
scenariuszu. Wytrzeszczyła oczy i otworzyła buzię.
- Że co?- ledwo wydukała.
- Że co? Że co?- powtórzyła ironicznie ciotka chodząc w
kółko po całej kuchni.- Czy ty myślisz, że ja jestem głupia?- spojrzała na nią.
Oczy Alice prawie wyszły na wierzch. Ta miła ciocia z wielkim
uśmiechem na ustach zniknęła bezpowrotnie. Zamiast niej weszła jakaś nieznajoma
zła postać, która tylko czeka aż ona się potknie, jak coś jej nie wyjdzie.
- Ale...ale.....o co ci ciociu chodzi?- powiedziała
niepewnie.
Czuła jak zaczynają ją piec oczy. Niedobrze. Przygryzła
wargę. Czuła się trochę dziwnie. Zaraz się rozpłacze. Rozpłacze jak małe dziecko. Usiądzie w kącie, ze smutną miną i będzie tulić swojego pluszaka...
- Nie udawaj głupiej!- warknęła.- Pozbawiłaś mnie osoby do
gry!
- Co?!
Gdyby jej szczęka nie była przytwierdzona do reszty jej
ciała różnymi mięśniami opadła by na podłogę
z hukiem.
- To co słyszysz.- tym razem się uśmiechnęła.- John był
doskonałą osobą, stworzoną wręcz do ścigania, a ty mu perfidnie pomogłaś
uciec!- krzyknęła. - Ale jest tylko jedno wyjście. - ponownie okrążyła
kuchnię.- Ty zaczniesz się ścigać!
- Nie.- powiedziała na tyle głośno, że ciotka to usłyszała.
Wyścigi kojarzyły jej się z bólem i strachem. Nigdy nie
lubiła kierować samochodem. Kojarzyło jej się to z piskiem i zawodnością.
Jednym słowem wyścigi to zło. Zło, które wdziera się wszędzie, we wszystko…
- Tak, moja droga.- uśmiechnęła się. - Mogę dać ci fory.
Jeśli wygrasz ze mną w karty to zrobisz to co chcesz. A teraz wynocha!-
rozkazała.
Gdyby ktoś tam stał mógłby odnieść wrażenie, że ton głosu
Izabeli może zamrozić człowieka.
Pośpiesznie opuściła kuchnię. Biegła do swojego pokoju,
przewracając się przy tym i przeskakując po trzy stopnie na raz. Opadła na
łóżko i automatycznie rozpłakała się. Nie znała ciotki, ale to co powiedziała
przerażało ją. Jakie karty?! I jakie wyścigi?! Chciałaby aby był tu John. Żeby
słuchał tych piosenek z lat 70-90 kilka
pokoi dalej. Żeby wygłosił swój krótki monolog i pocieszył ją.
Ale go tu nie ma.
Przypomniała jej stanowczym tonem świadomość,
Nie ma i nie będzie.
Wybrała numer telefonu do niego i nacisnęła ,,zadzwoń".
Jednak nie odbierał. Klasycznie....
Nie rozumiała o co chodzi z kartami i nie do końca połapała
się w tych wyścigach. To wyglądało jak jakaś scena w filmie. W co ona w ogóle
się wpakowała?! Miała normalne życie. Szczęśliwą rodzinę, starszego brata,
kochającą mamę i tatę z dużym poczuciem humoru. Ale jak to ona musiała wszystko
popsuć. To co ją spotkało nie mieściło się w głowie. Połowa była na jej własne
życzenie, a druga? Nie wie ile płakała,
ale w pewnym momencie poczuła się sucha. Sucha w środku. Nie miała już ani
kropelki więcej na jakąś łzę. Wstała i wytarła oczy. Zeszła na dół by napić się
wody. Czuła każdy siniak i każde zadrapanie. Weszła do wcześniej wymienionego
pomieszczenia i wyjęła z lodówki wodę. W pomieszczeniu było czuć ten ohydny
smród od papierosów ciotki. Jak ona mogła palić to okropieństwo?! Kuchnia wydawała
się sroga, wroga. Jakby Alice była tu niechcianym gościem. Wzięła głęboki
oddech. Musi odpocząć.
Napiła się i od razu poczuła, że może płakać. Położyła
bezwładnie głowę na stole i płakała. Nie wiedziała dokładnie dlaczego, ale
wiedziała, że musi się wypłakać. Te wydarzenia z ostatnich tygodni za bardzo na
nią wpłynęły. Miała silną psychikę, ale wszystko do czasu. Normalni ludzie mają
w takich chwilach wsparcie. Wsparcie po stracie rodziny. A ona? Ciotka pokazuje swoją drugą twarz, a
Johna nie ma!
Westchnęła głośno i kolejne łzy spłynęły po jej policzkach.
- Dzień dobry.- powiedział ktoś niepewnie.
Nie odwróciła się. Miała to gdzieś. Daleko i głęboko.
- Co się stało?- chłopak usiadł obok niej.
- Nic.- głupia odpowiedź wyszła z jej ust.
-Aż taki naiwny żeby w to uwierzyć to nie jestem.- zauważył
chłopak.
Podniosła głowę do góry i zobaczyła jego twarz. Duże
zatroskane zielone oczy i włosy ułożone w nieładzie, które spadały na czoło. Biała koszula wpuszczona w czarne spodnie i tenisówki. Niezbyt dobre połączenie....Wiedziała kto wszedł do kuchni To był Mat.
Alice nic nie odpowiedziała. Zaczęła jeszcze bardziej
płakać. Po chwili poczuła jak ktoś obejmuje ją ramieniem. Przytuliła się do
niego mocniej i płakała. Ale właśnie tego potrzebowała. Wsparcia. Niekoniecznie
rozmowy, ale takiej obecności. Czuła ciepło i spokój. Czuła, że może się tam
schować i nikt nie może jej zrobić krzywdy. Czuła się bezpieczna. Powoli
przestawała płakać. Przypomniała sobie, że Mat był przyjacielem Johna....
- Dziękuję.- powiedziała po długiej chwili.
Mat uśmiechnął się i otarł łzę z jej policzka.
- Ten dzień jest jakiś dziwny.- wyznała.
- Wiem.- przyznał i położył ręce na stole. - John już wylądował?-
spytał.
- Tak....znaczy nie wiem. Nie odbiera.- wzruszyła ramionami.
- Może nie ma czasu. Napijesz się czegoś?- spytał zmieniając
temat.
- Nie.- zaprzeczyła.- Tylko....- zawahała się.
Może go o to spytać? Przecież nic się nie stanie.
- Tylko co?- spytał unosząc jedną brew.
- Możesz mnie przytulić?- spytała cicho.
- Tak.- zaśmiał się i mocno ją przytulił.
Uśmiechnęła się. Czuła się naprawdę przyjemnie. Mógłby ją
przytulać i przytulać....
- No co ja tu widzę!- był to głos Jaka.
Wszedł do kuchni ze swoim ciastem kremowym.
- Papużki nierozłączki!- zaśmiał się i pakował sobie dużą
łyżkę słodkości do ust.
- Jakie nierozłączki.- zdziwił się Mat i usiadł naprzeciwko
niego.- Po prostu ten dzień jest do dupy.- podsumował szybko.
- Wypraszam sobie!- Jake szybko wstał. - W tym dniu poznałem
moje ciasto. - przybliżył przysmak do twarzy.- Nierozłączne ciasto i krem.
Idealna konsystencja i barwa, i zapach i wszystko. Ten dzień jest cudowny.- z
powrotem usiadł na krześle.
- Jak dla kogo.- odezwała się Alice.- Ciotka gadała coś o
kartach i powiedziała, że jak przegram to będę u niej pracować....- pomyślała
na głos.
Min Jaka i Mata nie dało się opisać.
- Co?- powiedzieli naraz.
- Nic.- zaprzeczyła i szybko udała się na górę.
Może nie powinna im tego mówić? Zdecydowanie nie powinna. Położyła
się na łóżku i po raz kolejny zaczęła płakać. Jak zawsze ktoś zapukał do jej
drzwi. Nie musiała się odwracać. Wiedziała, że to Jake. Usiadł na jej łóżku i
przykrył sobie stopy kołdrą.
- Nie zdziwiło Cię, że zawsze tu wchodzę kiedy mam ochotę,
że robię co chcę?- spytał.
No właśnie.- kolejna myśl zajęła jej umysł.
Jake był tu kiedy chciał. Nikt mu nie zwracał uwagi, wręcz
przeciwnie. Wszyscy traktowali go jak króla. Nikt mu się nie
sprzeciwiał.....dziwne.
- Nie będę ci mówił szczegółów.- machnął ręką. - Tylko się
streszczę. Izabella, z każdym gra w karty, ten kto przegra pracuje u niej, ten
kto wygra ma wolną wolę, ona za wszystko płaci i takie tam. Wygrały z nią tylko
dwie osoby. Ja i ta druga. Niestety imienia tej drugiej nie znam. Jeśli będziesz chciała
pogadać to jutro będę w kuchni i będę jadł ciasto o 9.- uśmiechnął się i
przykrył dziewczynę leżącą na łóżku.- Dobranoc Alice.- powiedział i
zgasił światło.
***
Uśmiechnęła się. Było ciepło. Może nie aż tak ciepło jak rok
temu, gdy byli na wakacjach z rodzicami, ale było ciepło. Jeszcze szerzej się
uśmiechnęła i przestąpiła z nogi na nogę. Czekała na Jaka. Miał ją zawieźć na
lotnisko, a z tam tond miała polecieć do Johna.Postanowiła, że wyjedzie stąd. Chciała uciec jak najdalej od ciotki. Izabella od tamtego wieczoru była oschła i opryskliwa. Koszmar...
Spakowała się na kilka dni, a
jej torba podręczna była bardzo ciężka. W końcu zobaczyła jak ktoś biegnie w
jej stronę. Pomachała swojemu towarzyszowi i dała mu jedną z toreb.
- Widzę, że jesteś bardzo punktualny. – zaśmiała się.
- Czy jeśli powiem, że nie obudził mnie budzik to
uwierzysz?- spytał, śmiejąc się.
- Powiedzmy.- odpowiedziała i poszli w stronę auta.
Musieli jechać szybciej, bo inaczej nie zdążą. Spojrzała na
zegarek. Mała poprawka- już nie zdążą. Zaproponowała Jakowi, żeby zawrócił, ale
ten koniecznie chciał kupić swoje ciasto. Przytaknęła.
Może przytyje.- zaśmiała się w duchu.
Jej przyjaciel był chudy, wręcz obrzydliwie chudy. Wszystkie
ubrania wisiały na nim jak na wieszaku, a jadł ponad miarę. Jake był jedną z
takich osób, które jedzą a nie tyją. On mógł jeść, jeść i jeść i tak był
głodny. Chcąc, nie chcąc i tak pojechała na to lotnisko. Torby zostawiła w
samochodzie i poszła oglądać wystawy sklepowe. Piękne sukienki, szyte z drogich
materiałów, sprawiały wrażenie doskonałych. Idealnie leżały na manekinach, a
obok nich niczym dzielne atrybuty stały szpilki, torebka i płaszcz. Przyłożyła
rękę do szyby.
To było piękne.
Może wcześniej, zanim pokłóciła się z ciotką udało by jej
się kupić ten zestaw, ale nie teraz. Może ewentualnie tylko pomarzyć.
- Ładne, prawda?- spytał damski głos.
Odwróciła się i była
przekonana, że to ekspedientka ze sklepu, ale się myliła.
Przed nią stała dziewczyna z nienaganną cerą i kręconymi
włosami w kolorze ciemnego blond. Na głowie miała czerwony beret, biały płaszcz
i czerwony szalik. Wyglądało na to, iż pomyliła pory roku.
- Tak.- powiedziała patrząc na nią ze zdziwieniem.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?- spytała zdziwiona.-
Ubrudziłam się czy coś?- spytała, szukając w swojej torbie panicznie lusterka.
- Nie, nie!- zaprzeczyła szybko, machając przy tym rękoma.-
Tylko…jesteś jakoś tak dziwnie ubrana…
- A….- znowu uśmiech wszedł na jej twarz. – To wiem. Teraz
już rozumiem czemu kazali mi uważać na geografii. Gdybym się uczyła to
wiedziałabym, na jakiej półkuli jest lato, a na której zima. Ale tego nie wiem,
no bo wiesz geografia to jest straszny przedmiot…taki nudny…ja lubię historię,
bo tam można zawsze coś dodać, trochę blefować, a na geografii się nie da. –
powiedziała za jednym zamachem.
Alice uśmiechnęła się. Znalazła kolejną taką osobę jak Jake.
Dla niego każdy temat do rozmowy jest dobry. Kiedyś zaczął jej gadać o kałuży,
a skończyło się na tym, że chce zostać astronautą. Cały ten jego monolog trwał
prawie trzy godziny. Mówił o wszystkim i o niczym.
- A tak przy okazji to jestem Mia.- wyciągnęła do niej rękę.
– A ty?- spytała.
- Alice.
- Ładne imię. Moja babcia miała ciotkę o takim imieniu.
Ale….no ona to była taka trochę zła. Tylko nikomu nie mów, nie że coś, ale
wiesz moja rodzina umie dochowywać tajemnic…ale czekaj o czym to ja mówiłam?-
zastanowiła się i podrapał po brodzie.- Ach tak!- klasnęła w ręce. – Ta ciotka
była taka strasznie gruba…nie, że coś...bo ja nic nie mam przeciwko grubym
ludziom, ale ona to była lekka przesada…chociaż…..nie jednak to była lekka
przesada. Wiesz ona miała firmę po swoim ojcu. Bo jej ojciec Robert, bo on
pochodził z Polski to był bardzo dobry człowiek, pracowity i pomocny. Nigdy nie
powiedział na nikogo złego słowa i w ogóle to ja uważam, że to był święty
człowiek, ale ta jego córka to totalne przeciwieństwo.
Alice stała tam na chodniku, koło pięknej wystawy sklepowej
ponad pół godziny i słuchała o swojej imienniczce. W skrócie była dziwna i
gruba. Jake w tym czasie kilka razy dzwonił do niej, lecz nie odbierała. Napisała
tylko, że wróci sama.
- Ale wiesz co Alice.- szturchnęła ja w bok.- Zapraszam cię
na kawę. Ale jaką wolisz czarną?
- Z mlekiem.- rzekła i lekko się uśmiechnęła.
- To dobrze. Chodź.
Po chwili siedziały już w jakiejś kawiarence.
- Ty tu mieszkasz?- zadała pytanie Mia.
- Od niedawna.- upiła łyk napoju.
Kawiarnia była przytulna i było dość pusto. Jasne ściany i
jasne stoliki przypadły jej do gustu. W radiu leciała wesoła piosenka. Wszyscy
byli wkoło uśmiechnięci, a kawa była pyszna. Delikatna i puszysta pianka
idealnie komponowała się z gorącą cieczą.
- Ja przyjechałam do kuzyna. No wiesz on tu mieszka od kilku
lat. Kiedyś mieszkaliśmy razem w Wielkiej Brytanii.
- Mieszkasz w Wielkiej Brytanii?- zdziwiła się.
– Tak, a co w tym dziwnego? A z resztą nie ważne.- machnęła
ręką. - Tak jak już wspomniałam to przyjechałam do kuzyna. Mama mnie ciągle
wysyła. Mówi: ,,No jedź córciu co ci szkodzi?! Nowy kraj, nowi ludzie i nowe
znajomości!'' Ale dla mnie to nie frajda. Ona chciała rozwijać tą swoją firmę,
którą założyła razem z ojcem. No bo oni założyli jakąś kwiaciarnię...tylko nie
taką normalną. Zapomniałam jak to się nazywa. - walnęła się w czoło.-W każdym
bądź razie muszą jeździć po krajach i sprzedawać kwiaty. Bo oni łączą gatunki
kwiatów, znaczy je modyfikują. Chemicznie ma się rozumieć i podpisali taką
głupią umowę i jeżdżą po świecie, a ja im tylko przeszkadzam. Bo się o mnie
boją, a samą w domu zostawić nie chcą.
- Aha.- podsumowała jednym słowem Alice.
- A co tam u ciebie?- spytała jakby były dobrymi
przyjaciółkami.
Alice polubiła Mię. Była szczera i bezpośrednia, i bardzo dużo mówiła. Wbrew pozorom potrzebowała takiej osoby. Mia potrafiła ją rozbawić i opowiedzieć o wszystkim. Biła od niej taka dobra energia, która rozpraszała wszystkie smutki.
- Nic. - skończyła pić kawę.- Muszę już iść.
- To nie szkodzi.- szybko wstała z krzesła.- Odprowadzę Cię!
- Jak chcesz.- przytaknęła.
Nie chciała jej mówić, że mieszka daleko. Chciała z nią jeszcze pogadać. Mia sprawiała, że zapomniała o ciotce i o problemach. Mogła z nią pogadać o wszystkim.
- To chodź!- pociągnęła ją za rękę. - To, w która stronę?-
spytała zakładając swój beret.
- Tam.- Alice wskazała na długą, dość pusta ulicę.
- Idziemy zdobywać chodniki!- zaśmiała się i ruszyły przed
siebie.
Dziś było w miarę ciepło, choć wiał duży wiatr.
- Alice daleko?- spytała Mia.
- Nie.- powiedziała.
Były już blisko domu. Dziewczyna dowiedziała się bardzo dużo
o Mii. Polubiła ją i to bardzo. Przypominała jej Jaka i...
- Tu jest ten dom, w którym mam mieszkać!- krzyknęła nagle
widząc dom Izabelli.
- Ale ja tu mieszkam.- stwierdziła.
- No to co?- spytała, szukając w swojej torebce telefonu. -
Moje bagaże powinny być w środku. Idziemy.
- Chodź, teraz to ja cię oprowadzę, a ty będziesz musiała
się na chwilę przymknąć.- zaśmiała się.
- Ups...to ja tak dużo gadam?- zaczęła się śmiać.
- Żebyś wiedziała.- uśmiechnęła się.
Kiedy otworzyła drzwi od razu wiedziała, że ciotki nie ma w
domu. Nie było czuć tych śmierdzących papierosów. Dzięki Bogu! W kuchni
siedział Jake i jadł swoje cisto. To już jest chyba jego zwyczaj.
- O hej Alice i Mia?- lekko się zdziwił. - To jednak
przyjechałaś dzisiaj? - spytał.
- Tak...no bo wiesz mama.- przerwała.- A no tak mam się nie
rozgadywać. Alice to mój kuzyn.- oznajmiła.
- To już wiem.- uśmiechnęła się.- Jake pokażesz Mii jej
pokój, a ja coś zjem, OK?
- Jasne.- puścił jej oczko i wyszedł razem z kuzynką z
kuchni.
Zaczęła smażyć jajecznicę. Zaczęło padać. Powoli
zastanawiała się czy tu ciągle pada? Odkąd tu jest dzień w dzień z nieba spada zimna ciecz. Odstawiła pusty
talerz i upiła łyk herbaty. Powoli przyzwyczajała się tutaj mieszkać. Jest tu
tylko trochę więcej ludzi, samochodów i sklepów lecz po za tym nic się nie
zmieniło. Jest tu już dwa tygodnie. Na razie traktuje to jak wakacje, a raczej
jakiś wyjazd, taka jednoosobowa kolonia.
Uśmiechnęła się. Bardzo polubiła Mię i ucieszyła się na
wieść, że będzie tutaj mieszkać. Stukała palcami o stół. Zaczynała lubić to
miejsce...może oprócz ciotki. Od kilku dni dochodziła do wniosku, że wcale jej
nie zna. Miała dużo masek, które zakłada zależnie od okazji. Alice trochę brzydziła
się ciotki. Nie chciała być taka jak ona. Żałowała, że John wyjechał. Znała go
bardzo krótko, ale czuła z nim jakąś więź. Mogła z nim o wszystkim pogadać.
Tylko szkoda, że wyjechał....
- Cześć. - powiedział chłopak wchodząc do kuchni.
- Cześć Mat.- uśmiechnęła się.
Oto kolejna z kolejnych
osób, z którymi może pogadać. Miała ogromne szczęście, że poznała takich ludzi.
- Jak minął dzień?- spytał nastawiając zmywarkę.
- A jakoś.- machnęła ręką.
- Jakoś?- spytał unosząc brew.
- Tak.- zaczęła się śmiać.- John dzwonił do ciebie?
Nie odpowiedział od razu. Jego wyraz twarzy był niezmienny.
Zamyślony, skupiony, ale łagodny. Usiadł naprzeciwko niej i zamknął oczy. Alice
czekała cierpliwie. Nie oczekiwała natychmiastowej odpowiedzi lecz z drugiej
strony bardzo chciała znać odpowiedź. Deszcz przestał padać. Kropelki skończyły
swoją blaszano-parapetową arię.
- Dzwonił.- powiedział cicho i umilkł.
- Coś się stało?!- spytała pełna niepokoju i wstała z
krzesła.
Nie wytrzymałaby gdyby Johnowi coś się stało. Byłby to kolejny
cios prosto w serce. W poszarpane, słabe, zakrwawione serce, które zmusza się
do kolejnych ruchów. Każde uderzenie boli, każde przybliża do śmierci. A mimo
to serducho bije. Bacznie wychodzi na przeciw ludzkim przeciwnościom i uderza
raz za razem. Puk, puk, puk.....
- Nie.- wyszeptał?
Tak wyszeptał. Dziewczyna nie wiedziała skąd u niego to
zachowanie.
- To dobrze!- odetchnęła z ulgą i przytuliła go.
- Tak.- uśmiechnął się blado. - Nie miej do mnie pretensji,
dobrze?- spytał.
- Ale o co?!
- Po prostu nie miej.- powtórzył.
- Dobrze, nie będę. - zapewniła go.
- Muszę iść. - powiedział, wstał od stołu i wyszedł z
kuchni.
Witam Was!
Oto kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Trochę dłuższy niż zawsze....no ale jakoś tak wyszło.
Zapraszam do komentowania.
Wprowadziłam nową postać i powoli akcja się będzie rozkręcać. Te pierwsze pięć rozdziałów to traktuję jako wprowadzenie do historii. Wiem, że bohaterowie raz są raz ich nie ma, lecz później wszystko się wyjaśni (powinno). Dopiero od 6-7 rozdziału zacznie wszystko wchodzić na normalne tory.
A tak z innej beczki to wczoraj byłam w teatrze na Mayday. Byliście? Mi osobiście sztuka bardzo się podobała. Było warto.Była śmieszna i w ogóle. Polecam!
No to miłych snów Wam życzę i pozdrawiam.
Digital!
O matko. Niezła gaduła z tej Mii. Nie wytrzymałabym z kimś takim... Może dlatego mój przyjaciel ma przerąbane. xD
OdpowiedzUsuńMat się jakoś dziwnie zachowuje. Ciekawa jestem o co chodzi.
A ciotka od początku była jakaś dziwna. Wygląd hazardzistki... Takim się nie ufa!
No co do Mata to nie będę spojlerować.
UsuńPozdrawiam.
Ps. Dzięks za kom.
Ale się porobiło :o Mat jakiś taki dziwny, Mia jest całkiem spoko i ogólnie rozdział zajebosty xD Tak więc... Czekam na next ^^
OdpowiedzUsuńSarna
:)
UsuńMiło mi.
Dziękuję.
Nie przepraszaj.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz.